Epizod: 2. – Prawda…
Altaïr patrzył tempo na młodego mężczyznę. Stali tak i wpatrywali się w siebie przez jakiś czas, niedowierzając, że znowu się widzą. Nie wiedząc, co powiedzieć, Malik w końcu odsunął się od niego i ruszył przed siebie. Nie miał pojęcia, co ma zrobić z myślami. Zacisnął dłoń w pięść i przeklął głośno. Czuł irytację, złość i… nienawiść? Szybkim krokiem ruszył w kierunku wysokiego, marmurowego posągu, na który się wspiął. Usiadł na głowie Neptuna i zaczął rozmyślać. Przez długi czas bił się z myślami. Nie umiał wybaczyć mu tego, co się stało lata temu… Złapał głośno oddech. Z zamyślenia wyciągnęła go wieża zegarowa. Zobaczył, że na tarczy zegara wybiła godzina 10:00. Westchnął. Zeskoczył, więc z wysokiej figury i ruszył w stronę szkoły. Już wiedział, że nie będzie miał prostego dnia…
Z nieba zaczęły lecieć pierwsze krople deszczu. Młody mężczyzna założył kaptur i przyspieszył kroku. Jakiś czas później dotarł do szkoły. Zatrzymując się w progu Malik rozejrzał się chłonąc piękne, świeżo malowane ściany. Korytarz był długi, a na jego końcu była para, solidnie wykonanych, otwartych na oścież drzwi. Po prawej stronie stały w hebanowych ościeżnicach, dwanaście, różnie podpisanych drzwi. Na każdych z nich były różne plakietki. Sala ćwiczeń, sala broni, klasa chemiczna, biologiczna i tak dalej, i tak dalej… Malik natrafił nawet na drzwi z napisem „schody”, ktoś – zapewne z uczniów – dopisał czarnym markerem „do nieba”. Malik spróbował nie parsknąć śmiechem, gdy nagle usłyszał za sobą:
– Witaj! – Odwrócił się zsuwając kaptur z głowy i ukazując czerń swoich oczu i włosów. Za nim stała średniego wzrostu kobieta, o czerwonych włosach i kocich oczach. Uśmiechała się do niego sympatycznie.
– Dzień dobry.
– A więc to ty jesteś Malik? – Zerknęła na niego z ukosa.
– Tak. To ja…
– Dyrektor już czeka na ciebie. – Stwierdziła i ruszyła przed siebie powolnym krokiem, stukając wysokimi, białymi obcasami, o grafitową podłogę. Pod pachą niosła plik dokumentów.
– Przepraszam, ale skąd mnie znasz? – zapytał Malik.
– Jesteś synem naszego, najlepszego, emerytowanego nauczyciela, masz bardzo dobre kwalifikację. I cóż gdyby nie wypadek pewnie byłbyś teraz w swoim kraju. – Stanęła parę kroków od otwartych drzwi. – Tak, wiemy o twojej drobnej „niedogodności”, aż cud, że to przeżyłeś. W Masjafie nie macie zbyt dobrej opieki medycznej. Ale to tylko niedogodność. – Oznajmiła, poprawiając dokumenty. – A właśnie… – jej ton z poważnego, zmienił się w radosny i uroczy. – Jestem Claudia uczę w tej szkole poznawania i sztuki aktorskiej, tak by każdy assassin mógł przetrwać nawet najgorsze, co go czeka.
– Miło mi Cię poznać… – Powiedział Malik. Ruszyli do gabinetu dyrektora.
– Dzień dobry tatku… – Zaszczebiotała młoda kobieta, wchodząc do pomieszczenia.
– Cześć młoda. – Powiedział mężczyzna z uśmiechem. Wyglądał na starszego. Jego włosy były siwe, a twarz miała pełno drobnych zmarszczek. – Widzę, że przyprowadziłaś naszą zgubę. – Powiedział spokojnie, upijając łyk espresso z przeźroczystego kubka. – Witaj Maliku. – Wstał i podał rękę mężczyźnie. Ten uścisnął ją.
– Dzień dobry Panie Giovanni.
– Będziesz musiał podpisać papiery, dostaniesz klucze do kwater i moja córka Cię odprowadzi – Stwierdził mężczyzna nieznającym sprzeciwu głosem.
– Oczywiście. – Malik wziął papiery do ręki i zaczął je wertować, czytając stronę, po stronie. Umowa dotyczyła nauki walki broniami długimi i krótkimi, oraz tego, że wszystko, co się stanie w szkole, w jej murach zostanie w niej. Gdy skończył z zadowolonym uśmiechem złożył podpis na kartce papieru.
– Witamy w szkole assassinów. – Powiedział Giovanni z lekkim uśmiechem. – W razie potrzeby jestem do dyspozycji pod telefonem i mailem. – Stwierdził jeszcze. Claudia gdzieś zniknęła, a mężczyzna pokręcił głową. – Ehh… Młodzież… Chyba będę musiał odprowadzić Cię osobiście. – Westchnął ciężko.
– Ależ nie trzeba. Proszę tylko wskazać gdzie mam się udać. – Malik uśmiechnął się niepewnie.
– Świetnie! – stwierdził starszy mężczyzna i podał Malikowi mapkę, adres i kartę magnetyczną. – Chyba coś Ci miałem jeszcze powiedzieć, ale nie umiem sobie przypomnieć, co to było. – Giovanni podrapał się z namysłem po brodzie. – Chyba to nie jest aż takie istotne. – Mruknął, a Malik wyszedł z gabinetu, żegnając się z nim.
***
Znalezienie kwater nauczycieli nie zajęło mu dużo czasu. Otworzył drzwi, przeciągając kartę klucz przez czytnik. Zapaliło się zielone światełko i mężczyzna uradowany pchnął drzwi. W pokoju panowała głucha cisza, żaluzje były zaciągnięte, dając przyjemny pół mrok. W całym pomieszczeniu panował nieskazitelny porządek. Pod ścianą, obok wejścia stały jego walizki, z ubraniami. Otworzył je i wyciągnął swój ręcznik, płyn do kąpieli i ruszył w kierunku łazienki, która była otwarta na oścież.
– Nareszcie… Chwila relaksu. – Mruknął do siebie i włączył wodę w wannie. Przewiesił ręcznik przez uchwyt i zaczął się rozbierać. Jedną ręką rozpiął szybko i sprawnie pasek od spodni, zsuwając je z siebie. Złożył je i odstawił na półkę z ubraniami. To samo zrobił z resztą ciuchów, po czym nagi, jak go matka poczęła wszedł do wanny. Czuł się bardzo zmęczony. Jednak podróże wykańczają, pomyślał wyłączając wodę i relaksując się. Jego spięte mięśnie rozluźniły się tak bardzo, że mężczyzna zaczął przysypiać.
– Okradną Cię… – Powiedział jakiś dziwnie znajomy głos dobiegający od drzwi. Malik najpierw to zignorował, ale sekundę później otworzył szeroko oczy i zza skoczeniem zerknął w tamtym kierunku. Pierwsze, co zobaczył to uśmieszek, drugie to zsuwający się z głowy kaptur. – Pokój i bezpieczeństwo Maliku.
Brązowe włosy i piwne oczy spoglądały na niego z rozbawieniem.
– Co ty tu do cholery robisz?! – Krzyknął Malik podskakując i wylewając wodę z wanny.
– Jakbyś nie zauważył to są tu dwa łóżka, to po pierwsze, a po drugie dyrektor Ci nie wspominał, że masz pomocnika? – uśmieszek Altaïra poszerzył się widząc rumieńce na policzkach młodszego assassina.
– Pewnie to o tym zapomniał wspomnieć… – burknął do siebie Malik. – Nie potrzebuję pomocy! –– powiedział poirytowany. – Masz sobie iść! – wysyczał nienawistnie. Altaïr podniósł ręce w obronnym geście, odbił się od futryny i wyszedł z łazienki, zamykając drzwi za sobą. No przecież ja go zabiję! Warkot, jaki wydał z siebie Malik, był podobny do tego należącego do lwa. Zanurzył się w letniej już wodzie i umył włosy. Zawiązał ręcznik w pasie i wyszedł z pokoju. Altaïr siedział na łóżku i zdejmował buty. Malik olewając go sięgnął do torby i wyciągnął z niej bokserki.
– Hej jutro sobota, idę do baru, pójdziesz ze mną? – Głos Altaïra odbił się głuchym echem po pokoju, ale Malik udawał, że go nie słucha. Wszedł do łazienki i zatrzasnął z hukiem drzwi. Założył na siebie ubranie i westchnął cicho zjeżdżając po drzwiach. Usiadł w niebieskich bokserkach i zaciskając zęby do krwi rozpłakał się. Wiedział, że nie będzie miał prostego życia, ale nie wiedział, że spotka tego, który zdradził, tego, który go prawie go zabił, tego, który…
– Kadar… – Nawet nie wiedział, kiedy wspomnienia zalały go.
Byli głupimi dzieciakami, które wplątały się w kłopoty. Altaïr miał im pomóc w przechwyceniu paczki dla mistrza zakonu. Zamiast tego Altaïr głupio zaatakował złych templariuszy, którzy w tamtym czasie gnębili mieszkańców miasteczka, w którym mieszkali. Zapłacił za to utratą lewej ręki i ukochanym, młodszym bratem. Później jak tchórz Altaïr uciekł i nigdy więcej się nie pokazał, aż do dzisiaj…
Malik wstał z zimnej ziemi i otworzył drzwi. Zabrał z walizki spodnie i białą, lnianą koszulę. Założył ją, zapiął i wyszedł. Trzaskając drzwiami mężczyzna nie zauważył, że zapomniał karty do wejścia do pokoju. Postanowił odreagować. Poszedł do baru i zamówił szkocką z lodem. Barman bez słowa nalał mu to, o co prosił i otworzył rachunek.
***
Po kilkunastu, a może po kilkudziesięciu drinkach Malik zaczął się słaniać na nogach i czkać. Barman już mu nawet nie nalewał kolejnych szklaneczek.
– Zna go ktoś? – Zapytał wskazując Malika.
Drobna kobieta podniosła dłoń. Wstała od pustego stolika i podeszła do niego.
– Cladia… – Czknął Malik. – Moja… Ksieżżżżniczko. – Zachichotał i wlał w siebie ostatnią szklaneczkę szkockiej, przetarł twarz rękawem koszuli.
– Ja go znam… Chodź, zaprowadzę Cię do mieszkania. – Uśmiechnęła się zmęczona i podniosła go z krzesła. Biorąc go pod ramię.
– Pomóc Ci z nim? – Zapytał ktoś. Malik uniósł głowę i zobaczył twarz Altaïra. Zrobiło mu się nie dobrze i zwymiotował prosto na koszulę mężczyzny. – Nie ma problemu… – Altaïr przewrócił oczami. – Wypierze się.
– Nei chcem z tym czymś isć. – Wyszarpnął się z jej ramion i prawie zarył tyłkiem o ciemną barową podłogę. Na szczęście męskie, silne ramiona złapały go przed tym.
– Nie rób scen… – Altaïr westchnął i wyprowadził z kobietą go z baru.
***
Dotarli do mieszkania prawie bez robienia ambarasu. Claudia wyciągnęła kartę z kieszeni Altaira i otworzyła drzwi.
– Ale się nawaliłeś. – Prychnął Altair i przekroczył próg pokoju. Posadził młodszego Assassina na łóżku.
– Jasne… – Altaïr uśmiechnął się i zaczął rozpinać koszulę pół przytomnego Malika. Claudia wyszła zamykając drzwi za sobą. Altaïr westchnął, a Malik przyciągnął go do siebie, nie wiedząc, co tak naprawdę robi. Po chwili złączył ich usta. Altaïr nie reagował. Uśmiechnął się tylko i oderwał od niego. – Idź spać. – Powiedział i zdjął mu koszule. Spojrzał mu głęboko w smoliście czarne, smutne oczy, a następnie pchnął go na puste łóżko. – Musisz wytrzeźwieć. – Mruknął i zdjął mu spodnie zostawiając go jedynie w bokserkach. – Idź spać…
– Nie chcę. – Malik czknął. – Chcę byś mnie przeleciał. – Zaśmiał się.
– Nie, nie chcesz tego… – Altaïr w tym czasie rozebrał się i poszedł umyć. Czuł, że rano pożałuje tego, że pomógł Malikowi, ale na razie było ważne to, że jest bezpieczny. Wyszedł czysty z pod prysznica i zwinął zarzyganą koszulę, po czym wrzucił ją do kosza na pranie. Jutro to upiorę, pomyślał i postawił Malikowi szklankę z wodą i tabletki przeciw bólowe.
– Masz fajne ciało. – Mruknął rozbawiony.
– Tak? To fajnie… – Altair nie dał się sprowokować. Zerknął w rozbawione, od alkoholu oczy Malika. Ten spróbował zdjąć bokserki, ale nie udało mu się, jedną ręką. – Idź spać… – Burknął cicho i już miał się położyć na swoim łóżku, gdy nagle poczuł uścisk na ręce. Odwrócił się do niego przodem i już chciał coś powiedzieć, gdy spostrzegł, iż Malik zasnął. Mamrotał tylko coś o Kadarze. Altaïr usiadł przy nim i czuwał tak do rana. Nawet nie wiedział, kiedy zasnął, ale kiedy otworzył oczy zobaczył czarne oczy Malika wpatrujące się w niego. Musiał się przychylić i opaść na bok, bo przytulał Malika. W oczach drugiego mężczyzny grały emocje. Od wściekłości po irytację kończąc na żalu i smutku. Altaïr puścił go, a ten natychmiast uciekł do łazienki zatrzaskując drzwi za sobą.
– Kurwa… – Warknął do siebie Altaïr. Nie chciał go przestraszyć. Wstał z łóżka Malika i zapukał w drzwi. – Na swoją obronę powiem, że to Ty mnie pocałowałeś. – Powiedział melodyjnym głosem, a drzwi się otworzyły z impetem uderzając o ścianę.
– WYRUCHAŁEŚ MNIE?! JESTEŚ PIERDOLONYM PSYCHOLEM? CHCESZ MNIE ZNISZCZYĆ?! A NIE PRZEPRASZAM! JUŻ TO ZROBIŁEŚ! LATA TEMU! POZWOLIŁEŚ NA ZABICIE KADARA I NA TO BY CEGŁY TEJ PIERDOLONEJ ŚWIĄTYNI PRZYGNIOTŁY MI RĘKĘ! POTEM UCIEKŁEŚ JAK TCHURZ! ZOSTAWIŁEŚ MNIE SAMEGO, TY PIEPSZONY EGOISTO! – Wrzeszczał Malik, a po jego policzkach spłynęły łzy. Altaïr po prostu go słuchał. Wiedział, że zrobił krzywdę młodszemu assassinowi. – Ty cholerny, Ty… Ty! Ohhh! – Jęknął i znów zamknął się w łazience. – Chcę zmiany opiekuna! – Wrzasnął głośno.
– Nie przydzielą Ci nikogo innego. Musieliby mnie zwolnić powiedział Altair. – A tego nie zrobią, bo inni assassini są już obsadzeni. – Mruknął. – Jestem jedyną osobą, która zna się na broni tak dobrze jak ty. – Usłyszał przekleństwo.
…******…

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz