środa, 10 lutego 2016

Epizod: 5. - Wycieczka.. | Część pierwsza z dwóch.

Malik ocknął się jakoś po drugiej w nocy. Usiadł, po czym włączył lampkę nocną. W łóżku obok nie było jego towarzysza. Czyli jednak poszedł. Posmutniał, ale rozumiał, jaki wpływ ma dziecko na swojego rodzica. On by pewnie tak samo postąpił. Wstał z łóżka i podszedł do parapetu okna. Usiadł na nim i westchnął cicho. W dole paliły się światła latarni, kilkoro Assasinów chodziło i patrolowało teren placówki, a temu wszystkiemu przyświecał księżyc w pełni. Malik poczuł ścisk w żołądku. Wstał z parapetu okna i ruszył do kuchni. Czuł głód. Zrobił sobie kanapkę, którą zjadł bardzo szybko. Jakiś czas później wrócił do okna. Czekał aż coś się stanie. Po jakimś czasie zobaczył bardzo nie wyraźne cztery sylwetki osób. Piąta była asekurowana i podtrzymywana przez dwójkę rosłych mężczyzn. Wszyscy mieli czarne płaszcze z kapturami. Patrolujące osoby podbiegły do nich. Malik włączył wzrok orła, żeby wiedzieć czy Altaïr tam jest. Był. To właśnie jego podtrzymywano! Serce w jego piersi zabiło mocniej, szybciej. Coś poszło nie tak?! Mężczyzna ubrał się i wybiegł z akademika.
–          Co z nim? – Spytał niemal od razu, zaniepokojonym tonem głosu. Podtrzymujący Assasin spojrzał na niego z niezrozumieniem, ale po chwili zastanowienia odparł:
–          Rana postrzałowa w ramię i kulka w lewym boku, którą sam sobie idiota wyciągnął.
–          Nie tkwiła głęboko! – Prychnął Altaïr.
–          Jezu! Ty idioto! – Warknął cicho, Malik i opanował nerwy, gdy zobaczył smutny wzrok mężczyzny. – Co z małą?
–          Nie daliśmy rady, Vidic postawił warunki, na które nie możemy się zgodzić. Mała się rozpłakała, a Altaïr… – Zaczął mężczyzna podtrzymujący go. – Cóż nie co się załamał, ale przynajmniej widział ją. Nic jej nie zrobią, chyba, że ponownie wkroczymy na ich teren!
–          Przeze mnie zostanie przeniesiona do Denver! – Warknął cicho Altaïr, ze łzami w oczach. Widać było jak bardzo cierpi. – Nie mogę sobie tego wybaczyć. – Syknął jeszcze, obserwując Malika  załamanym spojrzeniem.
–          Opatrzymy mu rany i zaprowadzimy go do waszego pokoju. – Mruknął cicho mężczyzna stojący po prawej stronie Altaïra. – Jakby coś to będziemy informować.
–          O-Okay. – Głos mu zadrżał.
***
W nocy Altaïr dostał jakiegoś dziwnego krwotoku i trzeba było go szyć. Malik został posadzony na krześle naprzeciwko jego łóżka i czekał. Chyba zasnął, bo gdy się obudził było grubo po godzinie ósmej! Tak kurwa spóźnił się na pierwsze zajęcia. Rozchylił usta. Wyglądał jakby chciał coś powiedzieć. Spojrzał na łóżko. Altaïr był pod kroplówką i spał. Westchnął ciężko. Wyszedł na korytarz. Zobaczył pielęgniarkę, którą szybko poinformował, że musi iść do swoich uczniów. Kobieta uśmiechnęła się łagodnie i skinęła mu głową.
            W piętnaście minut dotarł do mieszkania, w kolejne tyle umył się i ubrał w swój standardowy strój Assasina i wybiegł z pokoju. Po drodze Malik zahaczył jeszcze o stołówkę po kawę i jakąś kanapkę. Kilka minut później ruszył na dwór. Jego uczniowie grzecznie czekali na niego. Część z nich siedziała na drzewie, część pod nim. Desmond i Lucy siedzieli na ziemi. Shaun, Rebbeca oraz Leonardo byli na grubych gałęziach. Sam Ezio stał pod drzewem i bawił się ze swoim przyjacielem w Romeo i Julię. Widać było, że oboje są bardzo blisko. Malik upił łyka z dużego kubka i staną przed nimi z przepraszającą miną. Widząc swojego nauczyciela Ci nie fatygowali się by wstać czy zeskoczyć z niego. Malik nie miał im tego za złe, rozumiał to. W końcu głupio mu było, że zaspał na pierwsze zajęcia, ale cóż… Altaïr jest ważniejszy, prawda? Jednak teraz jego priorytetem jest zająć się tą małą grupką gówniarzy…
–          Spóźniłeś się Maliku! – Wykrzyczeli wszyscy jednocześnie.
–          Wiem… – Przerwał im nauczyciel. – Miałem powody. – Altaïr wczoraj dosyć mocno oberwał na akcji. Jest w ciężkim stanie, ale wyliże się z tego. – Mruknął bez wyrazu.
–          Więc czemu tu jesteś?! – Krzyknął Ezio.
–          Muszę pracować, pielęgniarki się nim zajmą. Nie zapominajcie, że jestem waszym nauczycielem i  muszę się wami opiekować, to przecież nie działa tak, że wy się sobą sami zajmiecie, bo wylądujecie potem na misji, wśród wrogów i zginiecie.
–          Ja… – Zaczął Ezio, ale Malik mu przerwał.
–          Ty jak chcesz to możesz iść do kuzyna, ja się stąd nie ruszam… Nie mogę was zostawić. – Stwierdził cicho Malik. Widać było po jego minie, że jakby mógł to by się rozdwoił. Ezio to rozumiał i szybko pomknął do swojego kuzyna. – Okay. Czas zająć się wami, bo inaczej nikt tego nie zrobi… – Westchnął ciężko. – Idziemy na pole treningowe.
Całą drużyną ruszyli zwolna w kierunku miejsca.
–          Pierwszym waszym zadaniem będzie dorwanie flagi z drugiego końca toru z przeszkodami i przywieszenie jej w jak najkrótszym czasie na gałęzi najwyższego drzewa na terenie kampusu… – Mężczyzna rozejrzał się przez chwile po okolicy, po czym wskazał na jakiś stary dąb. – Powiedzmy, że tamtego. Macie na to około pięciu minut! – Krzyknął mężczyzna i skinął ruchem głowy na drogę, usłaną wieloma przeszkodami. – Drobna podpowiedź. Liczy się wasza kreatywność… – Stwierdził spokojnie. Jego uczniowie zbledli widząc co ich czeka. Widać było długą linę zawieszoną nad błotem, następnie były opony, a tuż za nimi ściana wspinaczkowa oraz parę słupków. Na końcu było jezioro z czystą, filtrowaną wodą. – Kto pierwszy, ten wybiera pizze na obiad!
Widać było, że to była dobra motywacja, bo uczniowie ruszyli biegiem przed siebie. Pierwszy wystartował Leonardo, który już na początku zachwiał się linie i wpadł do błota. Malik skrzywił się mocno, ale nie skomentował tego. Później pobiegła Rebbeca a za nią, Lucy i Shaun, którzy wbrew pozorom przeskoczyli przez połowę liny, z trudem łapiąc równowagę na końcu. Pomagając sobie nawzajem przebiegli przez oponę. Malik spojrzał na Desmonda i uśmiechnął się do niego zachęcająco wskazując na resztę starających się uczniaków. Ten przewrócił jedynie oczami. Mimo wszystko widać było lekką ciekawość. Mężczyzna wrócił do swoich uczniów. O! Prawie im się udało przejść cały tor. Leonardo ponownie przemknął po linie i uśmiechem przeleciał między oponami. Reszta ugrzęzła na przy wodzie. Lucy rozebrała się do bielizny i już miała wchodzić do wody, kiedy usłyszała krzyk Malika:
–          W stroju Assasyna… Myślisz, że na misji będziesz miała czas się rozbierać? – Parsknął cicho.
–          Eee… No ma Pan racje.
Malik przewrócił oczami. Nie lubił, gdy go nazywano „Panem”, ale cóż.
–          Dobra… Dość tego. – Usłyszał za sobą i podskoczył. Odwrócił się. Desmond sprintem przebiegł całą linę, przeskoczył szybko przez ścianę wspinaczkową, następnie wyminął Leonardo i wielkie bajoro, w którym taplała się reszta i cóż dotarł do flagi. Szarpnął jeden jej koniec po czym zerwał ją. Malik spojrzał na zegarek. Wybiła godzina 10:48. Zostały mu dwie minuty. Reszta prawie potopiła się z wrażenia, a Leonardo omal nie spadł z przed ostatniej, pionowo wbitej belki, widząc co ten robi. Desmond pobiegł do drzewa i wskoczył na nie. Zawiesił małą flagę na drzewie. Malik usiadł pod papierówką. Wyciągnął sobie mały notesik, który po chwili położył na kolanie, a następnie otworzył go i napisał w nim: „Nie szablonowe myślenie, brak współpracy.”.
–          O! Brawo… Minutę przed czasem. – Mruknął, gdy ten powolnym krokiem podszedł do niego.
–          Sam Pan stwierdził, że „liczy się kreatywność.”. Jakoś nie miałem ochoty, czekać, aż mój rywal dorwie flagę przede mną. – Burknął patrząc na Shauna, który trzymał Rebbece na barana i podpływał z nią do brzegu. Widać było, że ta nie radzi sobie zbyt dobrze z pływaniem. Lucy uśmiechnęła się do niego i wyszła na brzeg. Zaczekała na swoich towarzyszy, po czym powoli całą czwórką ruszyli po swoje flagi.
–          Nie szablonowe myślenie jest ważne. Zwłaszcza na misja w terenie. – Skwitował Malik. – Brawo… – Powtórzył i schował zeszyt w kieszonce. – Czasami jednak współ praca jest równie ważna. Wybierasz pizze.
–          Dziękuje. Wolę, żeby każdy miał swoją. – Mruknął. – Tak będzie najsprawiedliwiej. – Uśmiechach pojawił się na jego twarzy. Malik westchnął jedynie, a chwilę później upił łyka kawy.
–          Dobrze. – Odparł. – Mimo wszystko, to nie koniec ćwiczeń. Chcę wam pokazać jeszcze umiejętność ukrywania się w tłumie. – Stwierdził. Reszta skinęła mu głową.
***
            Minęło kilka godzin, a grupa uczniów siedziała zmęczona i umorusana po pachy kurzem i brudem ulicznym w jednej z restauracji. Wyglądające na nowoczesne, duże, przestronne pomieszczenie. Ciemno-drewniana podłoga i ciemno, granatowe ściany, niemal perfekcyjnie komponowały się z białymi stolikami i wygodnymi kanapami, które mieściły od pięciu do dziesięciu osób.  Po prawej stronie, zaraz przy wejściu była stara, nieużywana już dawno szafa grająca, a po lewej był barek z świeżo nalewanymi trunkami. Nad nim zwisał stary zegar z kukułką, który wskazywał na to, że za chwilę miała wybić godzina piętnasta. Malik zamówił im wymarzone pizze, zapłacił i usiadł obok Rebbecy, która zmęczona oparła głowę na ramieniu Lucy.
–          Ładnie razem wyglądacie. – Uśmiechnął się lekko Leonardo, na co te zaśmiały się cicho.
–          Nie jesteśmy lesbijkami.. Mimo, że mieszkamy razem w tym samym pokoju, a raczej mieszkaniu.
–          Rozumiem… – Chłopak ukrył się za menu i odchrząknął, rumieniąc się mocno.
–          Jak wam się podobały zajęcia? – Uśmiechnął się Malik. Zamachał do Ezio, który właśnie wszedł do baru i szukał ich spojrzeniem. Na twarzy chłopaka pojawił się lekki uśmiech. Podszedł do nich i usiadł obok Leonardo, którego objął ramieniem.
–          Mogą być, ale mimo wszystko, jesteśmy wykończeni. – Stwierdził cicho Shaun, czując straszne zmęczenie. Nawet nie skomentował tego, że jego rywal leży głową na stole i ziewa ostentacyjnie. No cóż… Za każdym razem, gdy wszyscy starali się ukrywać w tłumie to Malik ich wykrywał. Ostatecznie wszyscy wylądowali w tym miejscu, będąc wykończeni.
–          Ezio, co z nim? – Spytał mężczyzna zatroskanego chłopaka.
–          Obudził się. Jutro wraca do siebie. – Stwierdził spokojnie chłopak i podkradł sok z łapek Leonardo. – Jak zwykle wkurzył się na mnie, że się o niego martwię. Ale cóż… oberwanie dwiema kulkami musi go boleć. – Westchnął. – Mimo wszystko przez połowę dnia siedział w milczeniu. Coś się stało? – Zmarszczył brwi.
–          Nie wiesz o tym, że ma dziecko?
–          Jasne, że wiem… – Westchnął cicho chłopak. – Czyli chodziło o to… – Stwierdził. – Mam prośbę, zająłbyś się nim? Ja… – Przełknął ślinę. – Muszę coś załatwić. Będę jutro na treningu. – Ucałował czoło, blondyna.
–          Co ty kombinujesz, Ezio.
–          Planuje pomóc kuzynowi. – Stwierdził zimno, aż włoski na karku mężczyzny stanęły mu dęba. Malik spojrzał na niego niepewnie. – Wrócę, jak odzyskam małą. – Spojrzał na nich.
–          Nie możemy pozwolić byś poszedł tam sam. – Stwierdził hardo Desmond, nim Malik zdążył coś powiedzieć.
–          Jesteście wykończeni. Ja cały dzień spędziłem na siedzeniu w szpitalu z Altaïrem i lenistwie. To dziecko jest jego jedyną rodziną. – Szepnął cicho. – Poza nami, dalszą rodziną nie ma już nikogo…
–          Nie wierze, że to mówię, ale zgoda. Potrzebujemy perfekcyjnego planu.
–          Może wycieczka szkolna? –  Spytała Lucy, podnosząc głowę Rebbecy, która ocknęła się z pół snu.
–          Dobry plan, tylko będziemy potrzebowali dużo więcej osób. Chyba powinniśmy zgarnąć też grupę Altaïra, bo sześcioosobowa wycieczka może być bardzo podejrzana zwłaszcza, jak dwie lub trzy osoby z niej nagle prysną. – Stwierdził Malik. – Hm… I może jeszcze parę innych osób się znajdzie z mojej rodziny. – Westchnął wyciągając telefon i przegrzebując w nim listę swoich kontaktów. – Coś się wymyśli. – Uśmiechnął się pokrzepiająco do Ezio. – Będziemy potrzebować jeszcze zgody od samego dyrektora i możliwości przejścia do samej siedziby ABSTERGO industries, a to chyba będzie najtrudniejsze.
–          Może ja pomogę? – Uśmiechnął się zza lady mężczyzna ubrany w ciemny strój kelnera.

…******…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tyle was było: