– O! Wujek Mario!
– Cześć, Ezio… – Szeroki uśmiech pojawił
się na twarzy chłopaka. Mężczyzna odparł tym samym i podszedł do nich powoli
wycierając dłonie do ścierki.
– Do wycieczki potrzeba wam od piętnastu
woja w górę. Liczyłbym – zaczął Mario – nawet trzydzieści osób..Nie wiem czy
szkoła zgodzi się na aż takie straty, jakby coś poszło nie tak.. – Do kończył
spokojnie mężczyzna. – Jedenaście osób to jeszcze, ale nie trzydzieści. –
Mruknął. Natomiast mogę wam pomóc w samej siedzibie. Kuzyn żony, brata, męża
jego siostry1, który ma przyjaciela o imieniu Paolo ma bezpośrednie
powiązania z templariuszami, ponieważ jest podwójnym agentem do spraw
specjalnych, w ABSTERGO. Wiecie ma sporo swoich dojść. Podejrzewamy nawet z
Giovanim, że jest jednym z nich, ale nie skubany dobrze się kryje.
– Co? – Malik spojrzał na niego
zaskoczony.
– Mój wuj… Jest Assasinem na
„emeryturze”. – Wyjaśnił Ezio, rysując cudzysłowy w powietrzu. Mężczyzna
wyglądał na ledwo czterdzieści lat.. – I jest mega super. Pokazywał mi jak się
walczy bronią białą. – Uśmiechnął się lekko. Desmond uniósł głowę ze stolika i
spojrzał na niego zaskoczony. Wyglądał jakby chciał o coś zapytać, ale
powstrzymywał się z całej siły. – Tak Desmond, uczyłem się walczyć prawdziwą
bronią białą w wieku dziesięciu lat. Nawet mój brat, Federico przegrywa ze mną.
– Zaśmiał się głupkowato. – A jest ode
mnie starszy. – Ziewnął.
– Mój najlepszy uczeń. Nauczył się
wszystkiego w kilka miesięcy. – Rzucił Mario z rozbrajającym uśmieszkiem.
– W trzy wuju, trzy… – Zaśmiał się cicho
Ezio. – No, ale wracając do planu… – Odchrząknął i spoważniał. – Uważam, że
Lucy wymyśliła dobry plan. Tylko, że faktycznie nie mamy tyle osób, żeby iść na
„wycieczkę” krajoznawczą po ABSTERGO. Z grupą Altaira mamy jedenaście osób,
twoja rodzina ile nam może dać nastolatków?
– Myślę, że… – Zaczął Malik, zagryzając
wargę. – Kilka osób się znajdzie, problem w tym, że we Włoszech mam tylko dwie
kuzynki, a one jeszcze dzieci nie mają. – Zaśmiał się. – Nie to nie dla tego,
że nie chcą tylko są w waszym wieku.
– No! To mamy trzynaście osób. –
Stwierdził wesoło Leonardo.
– Ja bym nie był aż tak pozytywnie
nastawiony do tego zadania. – Burknął cicho Malik. – Jestem waszym nauczycielem
i można by powiedzieć, że waszym kolegą. – Uśmiechnął się lekko. Leonardo ukrył
zarumienioną twarz w ramię przyjaciela. – Muszę się wami opiekować jak o własne
dziećmi. Wiecie, no martwię się. A co jeśli coś pójdzie nie tak?
– Nie uprawiaj czarnowidztwa. –
Stwierdził Mario. – Poza tym w obecności cywili ABSTERGO nie ma prawa stosować
broni palnej. Tylko Assasini są traktowani jak bydło, – zaczął lodowatym tonem.
Malik spojrzał na niego dziwnie, ale słuchał dalej. – Twoja rodzina jest
bezpieczna. Bo domyślam się, że dziewczyny nie chodzą do szkoły? – Spytał, a
Malik pokiwał mu powoli głową.
– Nie mają umiejętności Assasinów.
– Dobrze, więc mamy teraz trzynaście
osób, tak? – Zamyśliła się Rebbeca, która w milczeniu gryzła do tej pory
słomkę. – Teraz musimy mieć jeszcze dwie lub więcej. – Westchnęła i spojrzała
pod stół, gdzie pisała właśnie smsa – Ja mogę dołożyć koleżankę, która mi odpisała
właśnie, że nie ma problemu, bo będzie mogła zerwać się z lekcji.
– Ja mogę dać moje córki. – Stwierdził z
uśmiechem Mario i odszedł w stronę baru, bo ktoś wszedł do środka. Ezio
spojrzał na zegarek, a potem wysłał smsa do kuzynek.
– Ja mogę wziąć siostrę i brata, który
jest ode mnie nieco starszy, ale damy radę. Powiemy, że nie zdał kilka razy
jakby ktoś pytał. – Zaśmiał się Ezio.
– Okay… – Westchnął ciężko Malik.
– Akcje musimy zrobić jutro około
dziesiątej. – Stwierdził Ezio. Malik skinął mu głową. Był zmartwiony, ale jak
się już powiedziało A to trzeba powiedzieć B. – Z tego co mi powiedział Altair
to o dwunastej będą ją przenosić do Denver. Proponuję, żeby dwie osoby
przebrały się za naukowców, reszta będzie mieć zsynchronizowane zegarki. Na za
piętnaście dwunastą. – Mruknął cicho. – O dziewiątej musimy wyjechać ze szkoły.
Niech każde z was ma swoje ostrza, przy sobie.
Malik rozejrzał się po
pomieszczeniu. Jakoś nie mógł doczekać się pizzy, która miała być już jakiś
czas temu. Mario zniknął za zapleczem i po chwili przyniósł im jedzenie, które
pachniało niesamowicie. Malik od kroił sobie kawałek i szybko wziął go do buzi.
Pogryzł go i połknął. Była naprawdę pyszna. Zamyślił się na chwilę, po czym
odezwał, przerywając ciszę:
– Plan mamy opracowany w stu procentach,
ale trzeba będzie jeszcze wybrać osoby odpowiedzialne za „przebieranki”… –
Zaczął patrząc na Desmonda i Shauna. – Myślę, że wy Panowie będziecie idealni
do tej roboty. – Perlisty uśmiech zagościł na jego twarzy, a Desmond i Shaun
zaczęli krztusić się i dławić piciem.
– DLACZEGO MY?! – Ryknęli równocześnie
na pół Sali, przez co kilka osób się na nich dziwnie spojrzało.
– Desmond ma kreatywne myślenie i w
razie, czego wyciągnie was z tarapatów, zaś Shaun jest komputerowcem i uważam,
że wy we dwoje dacie sobie świetnie rady.
Obaj nastolatkowie spiorunowali się
spojrzeniami, ale po chwili ciągłego marudzenia i wyklinania wad kolegi, Malik
dodał jeszcze, że jeżeli się nie uspokoją to zepnie ich po ukończeniu zadania
metalowym ustrojstwem zwanym kajdankami. Obaj prychnęli i natychmiastowo
zamilkli wbijając w siebie rozgoryczone, a zarazem wściekłe spojrzenia. Może nauczą się współpracy podczas tej misji?
Pomyślał Malik i westchnął wsuwając sobie do ust kawałek pizzy. Po pił jedzenie
colą. Mario znów zniknął za zapleczem i wrócił dopiero, gdy Ci kończyli swoje
jedzenie.
– Czy ktoś może idzie do Altaira
dzisiaj? – Zapytał nie pewnie. – Mam dla niego ciasto, żona kazała przekazać. –
Uśmiechnął się do wszystkich. Malik skinął mu głową i westchnął ciężko.
– Ja pójdę.
– Rozmawiałem z Paolo i powiedział, że
możecie przyjść do ABSTERGO jako wycieczka. – Mruknął Mario.
***
Około
siódmej rano Malik wstał z łóżka i poszedł pod prysznic. Mniej więcej za pół
godziny miał zbiórkę na szkolnym dziedzińcu. Miał nadzieje, że tak czy siak nie
da plamy. Jego dwie młodsze kuzynki zgodziły się, żeby iść z nimi. Giovani był
niezbyt pocieszony, że jego dwaj synowie i córka mają iść na misje, już trzeciego
dnia od momentu, gdy przekroczył progi jego szkoły, ale cóż… ostatecznie
zgodził się na wszystko. Bo to w końcu dziecko Altaira, prawda?
Mężczyzna
umył się szybko, popryskał się jakimiś perfumami i wyszedł z łazienki, nagi, jak go Pan Bóg stworzył.
Podszedł do szafy i powoli zaczął przebierać między ubraniami. Przeklął. Nie
miał żadnej zwykłej koszuli. Jego górne części garderoby oscylowały jedynie w
bluzy z kapturem orła, albo koszulki z krótkim rękawem, które nie nadawały się
w ogóle na wyjście bez tego pierwszego. Uznał z rodzicami oraz z młodszym
bratem, że nie ma sensu brać koszul, skoro i tak będzie cały czas uczył w
szkole. A może… Ale powinienem zapytać,
prawda? Mężczyzna westchnął. Nie mógł przecież wziąć sobie od tak jednej z
koszul Altaira. Usiadł na chwilę na łóżku, a później westchnął ciężko. Przez
chwilę zastawiał się co ma zrobić. Wstał. Poszedł do komody i jakby robił
największe przestępstwo w dziejach rozejrzał się wokół, jakby ktoś miał go
zaraz zabić. Był sam do cholery! Co ja
odwalam? Ubrał swoje bokserki i spodnie. Po chwili jednak zdecydował się by
sięgnąć do szuflady. Wyjął z niej ciemno-czerwoną koszulę w białą kratę.
Rozprostował ją, po czym z jej wnętrza – czystym przypadkiem – wyleciały dwa
listy. Jeden był zaadresowany do Marii, a drugi „Do przyjaciela”. Sięgnął po
nie niepewnie, ale po chwili usłyszał huk na korytarzu i schował je do środka. Rany boskie! pomyślał, ale szybko wrócił
do zaglądania w prywatne zakamarki życia Altaira. Mimo, że wiedział, iż to
prywatna korespondencja chciał wiedzieć z kim ten piszę. Otworzył niezalakowaną
kopertę zaadresowaną do jakiegoś gościa i zobaczył tam list, który był o dziwo
właśnie do niego. Malik szybko zagłębił się w treść:
„Drogi Maliku,
Gryzą mnie od kilku dni wyrzuty sumienia i
dlatego postanowiłem wyżalić się kartce papieru, której pewnie nigdy
nie dostaniesz. Przejdźmy
jednak do sedna…
Na
wstępie
już
wiem, że
mnie zabijesz, jak tylko przeczytasz ten list. Ale wiedz, że nie chciałem by tak wyszło.. Byś był bez ręki. Tak szczerze mówiąc to moja wina. Może to dziwnie zabrzmi, ale zapomniałem
Cię
poinformować,
że
koń,
na którym jechałeś
miał rozpiętą uzdę. Pamiętasz? Bawiliśmy się wtedy w „Piratów i Anglików z morskiej
floty”. W każdym
razie… To moja wina. Gdybym wiedział, że Hachari1 stanie dęba i zrzuci Cię z konia… Uwierz mi, nie chciałem,
strasznie mi źle
i głupio. Przepraszam! Zapomniałem. Mało to ty dwa dni później ty dodatkowo dwa dni później oznajmiłeś mi, że zakochałeś się w dziewczynie. Byłem na ciebie wściekły, jak nigdy. Do dzisiaj nie
wiedziałem, dlaczego, ale… Wiesz mi chyba się w tobie zakochałem…”
Tu
list się urywał. Ktoś otworzył drzwi do pokoju, ale Malik nie zwrócił na to
większej uwagi. Czuł nagły napływ złości, a zarazem żalu. Nie wiedział co się
dzieje najgorsze było jednak serce, które waliło jak szalone. Zacisnął rękę na
liście i zaczął się trząść. Sam nie wiedział czy chcę mu się płakać czy być
wściekłym. Ocknął się dopiero, gdy usłyszał głos swojego współlokatora.
– Maliku wróciłem. Dziękuję Ci za cia… –
Altair urwał w pół słowa i stanął w drzwiach. Przez chwilę nie wiedział co powiedzieć.
– Hej! Zostaw to moje! – Krzyknął w końcu, zirytowanym tonem. Podszedł do niego
niemal biegiem. I w tedy… Pięść Malika wylądowała na jego policzku. Altair aż
się skrzywił się. – Za co to było? I dlaczego czytasz moje li… – Syknął z bólem, ale widząc łzy w
oczach towarzysza urwał.
– Dlaczego zapomniałeś o tak istotnej
rzeczy?! – Wrzasnął. Z jego oczu zaczęły spływać słone krople. – Nienawidzę
Cię! – Krzyczał cały czas. Altair patrzył na niego z coraz większym szokiem i
niezrozumieniem. – To twoja wina! Zostałem bez ręki, przez twoje cholerne
„zapomniałe”! – Łkał coraz bardziej rozwścieczony, a do jego lokatora zaczynało
docierać co się tak naprawdę wydarzyło. Altair objął go delikatnie w pasie i
przyciągnął do siebie.
– Jest mi strasznie przykro z tego
powodu i wiem masz prawo mnie nienawidzić, ale zrozum, ja nie chciałem zrobić z
Ciebie kaleki. Byłem dzieckiem, ty też. Nie wiedziałem w tedy, że tak to się
może skończyć, rozumiesz? Gdy moi rodzice dowiedzieli się co Ci zrobiłem
natychmiast wysłali mnie do wujostwa Auditore, nawet nie dając mi wyjaśnić tej
głupiej sytuacji. Dwa dni później dowiedziałem się dwóch rzeczy. Jedną z nich
było to, że mój przyjaciel został pozbawiony ręki, a drugą był fakt, że
templariusze zabili moich rodziców. – Szepnął mu do ucha.
Malik spojrzał na niego z pustką w
oczach. Było mu źle i odczuwał straszną złość.
– I tak Cię nienawidzę. – Syknął
wściekle. – Nawet zacząłem się w tobie zakochiwać, ale teraz…! – Wrzasnął, urywając
w pół zdania. – Teraz muszę to wszystko sobie przemyśleć. – Rzucił lodowatym
tonem i wyplątał się z jego uścisku. Altair nie oponował. Po prostu… puścił go.
Był smutny. Malik powoli zaczął kierować swoje kroki do łóżka, na którym leżała
koszula.
– Możesz ją wziąć. – Stwierdził smutno,
ale Malik prychnął i włożył przedmiot trzymany w rękach do szuflady, a później
wziął jedną z czarnych koszulek. Ubrał ją i narzucił na siebie zapinaną, ciemną
bluzę, po czym dobrał jeszcze ukryte ostrze, a chwilę ruszył do wyjścia z mieszkania. – Wyprowadzę się od ciebie jak… – Naprawdę
nie miał ochoty go słuchać. Trzasnął drzwiami i wyszedł z mieszkania.
…******…
Kuzyn
żony, brata, męża jego siostry1 – Czy mi się to tylko wydaje, czy
zdanie nie ma większego sensu? ;).

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz