Droga do wyjścia ze szkoły zajęła mu
dwa razy dłużej niż planował najpierw, ale był zdruzgotany, wściekły i chyba
smutny. Nie wiedział, czego tak naprawdę oczekiwał od Altaira. Jakiegoś
głębszego wyjaśnienia? Może współczucia, albo… Sam nie wiedział, czego. Dotarł
na miejsce spóźniony o piętnaście minut. Uśmiechnął się gorzko, gdy usłyszał te
same słowa co wczoraj. Znów się spóźnił. Westchnął. Cisza, jaka nastała była
przyjemna i spokojna. Malik spojrzał na zegarek. Była za dziesięć dziesiąta.
– Musimy trzymać się blisko siebie. Niech
dziewczyny idą w środku, będą bardziej bezpieczne. – Stwierdził spokojnie i
ziewnął. – Idziemy? – Spytał nie pewnie.
– Oczywiście. – Krzyknęli wszyscy
jednocześnie. Byli podekscytowani.
***
Droga do ABSTERGO
zajęła im dwadzieścia minut autobusem. W tym czasie Ezio omawiał plan z resztą
osób, które jeszcze go nie znały. Wszyscy wysiedli i rozejrzeli się po okolicy.
Malik czuł zdenerwowanie. Zerknął w kierunku ich celu. Szklany, ogromny
budynek, z wielkim logiem na centralnym miejscu. Do jego wnętrza prowadziły
dwie pary masywnych skrzydłowych drzwi. Wokół firmy było dużo zieleni i
kwiatów. Przed samym kolosem stało parę osób. Troje z nich musiało być ochroną,
– świadczyły o tym ubrania. Czarne mundury z ich logiem, do tego broń przy
każdym pasku. Reszta musiała być współpracownikami bo nosili zwykłe białe kitle.
Ezio poklepał mężczyznę
po ramieniu w geście pocieszenia, gdy ten zbladł. Oczy chłopaka były bardzo
rozbawione. Malik przypomniał sobie, że nie mają planu B, ale znając możliwości
Ezio, ten pewnie wymyślił już z pięć takowych.
– Ezio
masz plan B? – Spytał nie pewnie.
– Jak
coś pójdzie nie tak to trzeba będzie improwizować. – Westchnął ciężko Ezio. –
Najważniejsze jest to, żeby nie dać się złapać. – Uśmiechnął się lekko.
Nauczyciel rozchylił usta i spojrzał na niego z niedowierzaniem. Zaczął się
martwić jeszcze bardziej. Odetchnął parę razy i ruszył z klasą do środka firmy.
W ogromnym holu przywitał
ich wielki, świecący na czerwony kolor napis: „Witamy w Abstergo Industries”; który
co jakiś czas zmieniał się w ich logo lub godzinę. Malik rozejrzał się szybko
po korytarzu. Paru pracowników przeszło obok nich kierując swoje kroki na dwór
– zapewne na chwilę przerwy. Malik gwizdnął jednemu z nich kartę dostępu do szatni
i chyba niższych poziomów budynku. Mała pewnie była przetrzymywana gdzieś wyżej.
– Desmond.
– Mruknął mężczyzna do chłopaka. – Trzymaj. – Dokończył podając mu plastik. – Za dwanaście minut oddzielcie się
od nas cichaczem.. – Stwierdził, a Desmond skinął mu głową. – Nie zapominajcie
o możliwościach wtapiania się w tłum.
Po niedługim
czasie ktoś do nich podszedł. Był to ubrany w kitel lekarski, mężczyzna z siwą
brodą i tego samego koloru włosami. Miał pełno zmarszczek, które wskazywały na
to, że jest on w sile wieku. Jego oczy nie wyjawiały emocji, a na twarzy
widniał szeroki, sztuczny uśmiech.
– Witajcie.
– Zaczął starszy mężczyzna. – Przepraszam was za spóźnienie, przybyliście tu
nawy cieczkę prawda? – Spytał spokojnie, a Malik skinął mu powoli głową. – Nazywam się Vidic, miło mi was poznać. Będę
was oprowadzał po naszej wspaniałej placówce, niestety nie zajmuję się tym, na
co dzień. – Zrobił teatralnie smutną minę. – Bo osobiście zajmuje się genetyką.
Wiecie… Łańcuchy DNA. Czy ktoś z was może wie co to jest? – Zapytał. Nastała
chwila ciszy. – Dobrze, więc…
– DNA
to kwas deoksyrybonukleinowy, nazywany kiedyś kwasem dezoksyrybonukleinowym.
Jest to wielkocząsteczkowy organiczny związek chemiczny z grupy kwasów
nukleinowych. U eukariontów, czyli żywicieli takich jak zwierzę czy grzyby zlokalizowany
jest w samym jądrze. Zaś u jedno komórkowców na przykład u prokarionty jest
bezpośrednio w cytoplazmie, natomiast u wirusów w kapsydach. – Zaczęła Lucy. –
Jednym zdaniem pełni jakiś rodzaj nośnika danych i informacji.
– No, no… brawo, jak się Pani nazywa? –
Po chwalił ją Vidic.
– Jestem Lucy Stillman.
– Oh! Dobrze, więc Panno Stillman, może
po ukończeniu liceum będzie pani chciała dołączyć do grupy naszych zaufanych
ludzi? – Zaśmiał się mężczyzna. – To zaszczyt by mieć panią u siebie.
– Jeszcze się zastanowię, ale myślę, że
mogę dołączyć. – Stwierdziła z szerokim uśmiechem. Kłamała. Malik to widział w
jej oczach.
Poszli
oglądać różne wystawy. W między czasie Desmond i Shaun zniknęli, perfekcyjnie
ukrywając się w tłumie ludzi. Niektórzy pracownicy ABSTERGO chodzili po
placówce pisząc coś na tabletach, inni siedzieli przy stołach laboratoryjnych i
robili badania jakichś wirusów, po czym zapisywali wyniki jakimś dziwnym kodem
na specjalnych tablicach. W pewnym momencie Vidic wziął ich do stolików i
pozwolił im po eksperymentować z różnymi chemikaliami. Malik oparł się o ścianę
i obserwował dzieciarnię z boku. W razie czego zawsze może zainterweniować.
Jego klasa widocznie dobrze się bawili robiąc to. Leonardo zrobił coś w rodzaju
bomby dymnej, która wybuchła mu prosto w twarz, brudząc ją na zielony kolor. Chłopak
zacisnął oczy po czym przewrócił się, wpadając w ramiona przyjaciela. Ten
szarpnął go w kierunku zlewu, a następnie oblał mu twarz wodą zmywając farbę.
– Musisz być bardziej rozważny w tym co
robisz. – Mruknął rozbawiony Ezio wycierając kolegę ręcznikiem. Ten zarumienił
się mocno.
Malik
przewrócił oczami. Nawet nie zareagował na to. Jego spojrzenie przeniosło się
na Lucy, która bawiła się kwasem mrówkowym i jakimś nieznanym jeszcze z koloru
barwnikiem. Dolewała, mieszała i bawiła się tym co Rebbeca jej podawała. Grupa
Altaira i inni nie-Asssasini też coś robiła, tylko, że nie było tam podziału,
wszyscy byli, jak jedna, wielka zgodna rodzina. Malik marzył, aby jego klasa,
też mogła w nie długim czasie nauczyć się współpracy.
Pół godziny później zegarek Malika zapiszczał. Vidic
podszedł do niego i zapytał czy coś się stało. Ten skłamał na poczekaniu, że
nie wziął ze sobą leków uspakajających. Najwidoczniej mężczyzna kupił to, bo
dał mu spokój. Malik wyłączył alarm i rzucił do klasy, że za dwadzieścia minut
będą musieli wracać. Miał tylko nadzieje, że Desmond i Shaun wrócą do tego
czasu, albo będą gdzieś w pobliżu.
***
Wyszli
z ABSTERGO idealnie dwadzieścia minut później. W parku nieopodal budynku pod
drzewami siedziały dwie osoby, trzecia zaś podpierała się o drzewo i chyba
wymiotowała. Byli to oni. Malik westchnął z ulgą. Z resztą ludzi przeszedł pasy
i podbiegł do nich. Desmond był blady jak ściana i wyglądało na to, że zaraz zwróci.
– Nigdy więcej… – Mówił do siebie
ciemnowłosy. Widać było, że coś jest nie tak. Shaun też nie wyglądał najlepiej.
Był zielony i rzygał dalej niż widział. Dziesięciolatka natomiast zrywała
kwiatki z polanki i plotła z nich wianek dla Desmonda. Po chwili mała wpakowała
mu się na kolana. Na jej pytanie, dlaczego Desmond jest biały jak kartka
papieru, chłopak postawił szybko dziecko i zwrócił całą zawartość swojego
żołądka w pobliskie krzaki.
– Coś się stało? – Zapytał zaniepokojony
Malik.
– Chyba coś… Nie. Kogoś uwolniliśmy. –
Zaczął Shaun, który nie miał już czym wymiotować. Usiadł na ziemi. – Nawet nie
wiemy co TO tak naprawdę było. To coś po prostu rozwaliło wszystkich strażników
w drobny mak, gdy tylko wyłączyliśmy zasilanie na górnych piętrach. Gdy
wyszliśmy z pomieszczenia kontrolnego, wszystko było we krwi i jakby
pajęczynie, ale zrobionej z ludzkiego mięsa. – Sam nie wiedział jak ma opisać
to co się tam wydarzyło. Patrzył tylko w przestrzeń, a jego spojrzenie było
puste i przerażone. – To wyglądało jak człowiek, ale definitywnie tym nie było.
Jezu! Wypierdoliłem się na czyimś mózgu i wybrudziłem się we krwi ciągnąc za
sobą Desmoda. Nigdy więcej tam nie pójdę! Co oni za chore eksperymenty tam
robią!
– To był Alex… – Uśmiechnęła się
dziewczynka. – Mój dużo starszy przyjaciel. – Zachichotała. – Ostatnio badano
na nim jakiegoś wirusa, którego nauczył się, jako jedyny kontrolować. Niestety,
gdy jest zły zabija wszystkich jak leci. – Uśmiechnęła się szeroko. – Jest
jednym ze „zmienno kształtnych”. Może przybrać dowolnego człowieka i ukraść mu
wspomnienia. Jestem jedyną, która umie go uspokoić.. W sumie nawet nie wiem,
czemu chcieli mnie przenieść. – Dziesięciolatka wyszczerzyła się jeszcze
bardziej, gdy reszta popatrzyła na nią zszokowana. – No co? – Zrobiła nie winną
minę. – Wiem, czym jest zabijanie. Mój tata to w końcu Assasin. – Poprawiła swoje
długie brązowe włosy za ucho, – Wy jesteście no wiecie… Ci dobrzy? – Bardziej
stwierdziła niż spytała i założyła Desmondowi wianek, w momencie, gdy ten
przestał wymiotować.
– Tak… Powinniśmy już iść nim ABSTERGO
się zorientuję co się wydarzyło. Twój tata będzie bardzo zdziwiony, gdy Cię
zobaczy. – Mruknął Malik z szerokim uśmiechem.– W sumie to jak się nazywasz?
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
– Nazywają mnie projektem dwanaście. Mam
powiązania z jabłkiem edenu i paroma innymi artefaktami. – Uśmiechnęła się
szeroko i wyciągnęła łapki do Desmonda. – Obiecałeś! – Pisnęła, a chłopak
westchnął i wziął ją na barana. – Jeej!
***
Za
nim Malik rozstał się ze swoją ekipą, postanowił zagaić do Ezio o młodość
Altaira. Ten skierował go do swojego
ojca, który wiedział więcej niż on. W sumie on nie mógł nic wiedzieć, bo niebyło
go jeszcze na świecie. Ezio znał tylko tego dobrego Altaira, który zawsze był
przy nim, gdy go potrzebował. Przy okazji Malik po prosił Desmonda, żeby zajął się
bezimienną dziewczynką póki nie wróci od dyrektora, na co Desmond skrzywił się
lekko, ale ostatecznie zgodził się.
Mężczyzna
zapukał dwukrotnie w drzwi, a gdy usłyszał charakterystyczne „Proszę”, wszedł
do środka. Złożył raport Giovaniemu i zapytał o to co go tak bardzo dręczyło.
Mężczyzna kazał mu usiąść i poczekać chwilę. Włączył ekspres i zrobił im dwie
herbaty.
– Altair, no cóż… był ciężkim do
wychowania dzieckiem. – Zaczął upijając łyk herbaty z kubka. – Był strasznie…
Nie grzeczny w stosunku do innych. Wywyższał się, był cyniczny i egoistyczny..
Jednak, gdy dowiedział się co Ci zrobił… – Urwał, po czym zamyślił się na
chwilę. – Coś w nim pękło. Załamał się. Po jakimś czasie, który trwał no nie
wiem… Z rok? Zmienił się nie do poznania z dnia na dzień. Stał się pomocny i
dobry. Nawet Claudia go polubiła, co jest dosyć dziwne. Na początku nie chciał
nic nikomu powiedzieć, ale gdy zacząłem go naciskać, rozpłakał się i przyznał,
że omal nie zabił przyjaciela. Rodzice mu pewnie powiedzieli, że wiedzą już
wszystko i że musi się wynieść, bo zhańbił rodzinę czy coś takiego. Prawda była
natomiast zupełnie inna. Jego rodzice zginęli przez zamach templariuszy, o czym
go poinformowałem osobiście. Dobiło go to nie co, ale nie szukał zemsty na
rodzicach. Dwa lata później zaczął się szkolić, na Assasina pod moim czujnym
okiem. Co do jego rodziny pewnie reszta Assasinów zatuszowała to robiąc czarną
owcę z Altaira..
– Powiedziano mi w tedy, że Altair
wyjechał przez to, że rodzina straciła swój majątek. Burknął cicho Malik.
– Teraz wiesz jaka jest prawda..
– Giovani? Grazie1.
…******…

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz