środa, 30 grudnia 2020

Part: 4 – Gorąca czekolada dobra na wszystko…



 

Rozdział: 4. – Gorąca czekolada dobra na wszystko…

Kilka minut zajęło zapakowanie Shaya do karetki, podłączenie go do aparatury i odwiezienie do szpitala.

Connor obserwował całą akcje z boku, z rosnącą paniką. W głowie miał mętlik. Nie miał pojęcia, jakie emocje nim w zasadzie targają. Złość czy strach. Złość na samego siebie, natomiast strach o Shaya. W pewnym momencie poczuł dłoń na ramieniu. Uniósł głowę i zobaczył Edwarda. Mężczyzna wyglądał teraz na o wiele starszego niż był w rzeczywistości. Potarł nasadę nosa i podszedł do szafki, Po czym wyciągnął z niej szklankę. Nalał do niej trochę rumu i wypił jednym haustem.

              Na trzeźwo tego nie zniosę. – Stwierdził. Connor wciąż się nie odezwał. Był w szoku. – Słuchaj… Connor nie przejmuj się. Będzie dobrze i nic się nie stało…

              Ojcze! – warknął zdenerwowany Haytham. – Ty naprawdę sądzisz, że nic się nie stało? Trzeba go nauczyć dyscypliny i ukarać! – Zacisnął zęby i odwrócił się do chłopaka. – Wiesz, że nie możemy Ci tego odpuścić tak po prostu? – zapytał poważnie. Connor milczał. Zwiesił głowę. Nie mógł zrozumieć, czemu tak postąpił. Polubił Shaya i zaczął myśleć, że mógłby się z nim nawet zaprzyjaźnić. Wiedział, że jeśli ten umrze będzie się obwiniał za to do końca życia.

              Wiem, że samo słowo „przepraszam” tu nie wystarczy. – Stwierdził cicho chłopak.

              Bardzo mnie cieszy, że zdajesz sobie z sprawę z tego co zrobiłeś. Od dzisiaj będzie tu panował ład i porządek. Nie będę tolerował takich zachowań. – Rzucił z chłodem w głosie Haytham. – Twoją karą będzie: segregowanie dokumentacji dzieciaków od najmłodszego, do najstarszego rocznika. Oprócz tego pomożesz pani kucharce w przygotowaniach do obiadu…

              Ale Pan Edward… – Connor przerwał mu.

              Nie obchodzi mnie jak mój ojciec prowadził ten przytułek. Teraz ja tu jestem dyrektorem i ja będę ustalał nowe zasady.– Powiedział, a Edwarda i Connora zatkało, lecz nie odezwali się słowem. – Później pomożesz mi z pudłami i…

              To wykorzystywanie.

              To będzie twoja kara. – Mruknął, a widząc smutek w oczach chłopaka dodał jeszcze. – i … jeśli się spiszesz to może wezmę Cię w nagrodę na gorącą czekoladę i porozmawiamy o twoim zachowaniu. – Haytham wzruszył ramionami Po czym spojrzał na swojego ojca, który z dumą pokiwał głową. Connor poczuł zaskoczenie propozycją mężczyzny, ale ostatecznie zgodził się. Nie ufał mu do końca, ale miał przeczucie, że będzie dobrze. – Zaczynasz od teraz.

Connor popatrzył na niego niezadowolony, ale zgodził się, nie mając wyjścia. Nie chciał wylądować na ulicy, ani denerwować nowego dyrektora już w pierwszych godzinach swojej pracy. Wziął parę pierwszych teczek i usiadł na kanapie. Haytham porozmawiał w tym czasie ze swoim ojcem na boku tak aby chłopak go nie usłyszał.

              Wiem, jak to wygląda, ale daj mu szanse. – Mruknął Edward. – To dobry dzieciak… – westchnął.

              Domyślam się…

              Wiesz… – zaśmiał się mężczyzna. – Przypomina mi ciebie. – Puścił mu oczko. – A pamiętasz incydent z domu, gdy miałeś dziesięć lat? – zapytał mężczyzna, a Haytham spojrzał na niego ze złością.

              Tak i mam traumę do dzisiaj…

              Ale uratowałeś nam życie, synu – cmoknął staruszek i uśmiechnął się czule.

              I tak zostałem templariuszem. – Prychnął cicho.

              Oj tam, zszedłeś na złą drogę. – Stwierdził i nalał sobie jeszcze jedną szklaneczkę rumu, którą tym razem zaczął sączyć powoli. – Rety będzie mi tego miejsca brakować. Hm… Może zaadoptuję jednego podopiecznego i zapewnie mu dobry dom? – zastanowił się, zmieniając temat.

              Nie jesteś aby za stary na takie rzeczy? – Haytham uniósł brew i prychnął.

              Hm… Tak sobie żartuję. – Rzucił i poklepał swojego syna po plecach, a następnie odstawił pustą szklankę na blat. – No nic… To ja już pójdę… – Mruknął Edward zakładając na głowę elegancki kapelusz. – Jeśli będziesz czegoś potrzebował synu to możesz wpaść do mnie. Dowidzenia Connor.  – Wziął czarną, zdobioną laskę do ręki. Connor oderwał się „od pracy i spojrzał na staruszka. Skinął mu głową i rzucił krótkie: „Do widzenia”.

              Jasne, wpadnę w niedzielę na obiad. – Haytham zirytowany się i machnął ręką. Staruszek wyszedł.

***

Connor nie wiedział ile czasu spędził segregując dokumentacje, ale w końcu mężczyzna zlitował się nad nim i pomógł mu. Wziął ponad połowę teczek i zaczął je przeglądać siadając na fotelu naprzeciwko niego. Każde akta posiadały kilka zdjęć. Jedno było robione w momencie przyjęcia, drugie w okresie dojrzewania, a trzecie na wyjściu z ośrodka. Obok były podstawowe informacje takie jak: imię, nazwisko, wiek i płeć. Pod spodem, na środku były informacje o przewinieniach, chorobach, czy nawet zmarłych rodzicach. Connor nigdy nie poznał swojego ojca. Nie wiedział kim był i co robił, ani dlaczego ich zostawił. Wciągnął powietrze do płuc, a później spróbował skupić się na dokumentacji. A jednak… Jego myśli odbiegły od tego tak bardzo, że znów zaczął wspominać dzieciństwo. Ciekawiło go czy jeśli spotkałby ojca, jakby zareagował. Byłby wściekły? Chłodny? A może wręcz przeciwnie? Na pewno byłby w szoku. Był ciekaw jak wyglądał. Jego matka miała czarne włosy i brązowe oczy. Connor miał to po niej. Miał nadzieję, że dowie się z akt kim jest jego ojciec oraz tego czy ten żyje.

              Co Cię trapi, Connor? – Spytał Haytham, w końcu zamykając teczkę.

              Co? Ja… Nic… Nie ważne. – Westchnął i przełknął ślinę. Odłożył teczkę na kupkę z małymi dziećmi i sięgnął po następną partię informacji do przetworzenia. – Jestem tylko ciekawy kim jest mój ojciec. – Rzucił cicho. – Mama była super. Pozwalała mi niemal na wszystko, ale wiedziała, że może na mnie polegać i że nie wpakuję się w żadne tarapaty. – Mruknął.

              Cóż… – Mężczyzna wzruszył ramionami. – Jeśli dojdziemy do twoich akt to pewnie się dowiemy. – Mruknął spokojnie.

Zapadła cisza przerywana jedynie odgłosem zegara z kukułką, który właśnie pokazał godzinę dwunastą w południe.

              Jak to jest być templariuszem? – zagadnął w końcu Connor z ciekawością.

              Skąd wiesz, że nim jestem? – Mężczyzna uniósł brew.

              Mówił Pan o tym staremu dyrektorowi.

              Oh! Czyli słyszałeś o wszystkim? – zapytał retorycznie. – Cóż… Siedzę w tym całym konflikcie od ponad dwudziestu sześciu lat. – Mruknął. – Ale nasze założenia są identyczne jak te należące do was, dzieciaku. Pragniemy tego samego co i wy. Wolności absolutnej!

              Ale my jesteśmy wolni. – Rzucił Connor odkładając teczkę obok siebie. Haytham przekrzywił z ciekawością głowę i zerknął na chłopaka. Wyglądał jak ciekawski, mały orzeł. – Ja wiem, że gdzieś tam na świecie jest wojna, ale jest poza naszym zasięgiem i jesteśmy bezpieczni. – Powiedział jeszcze.

              Właśnie! A my chcemy temu zapobiec. Prawdziwa wolność zacznie się, gdy my dostaniemy jabłko Edenu i uwolnimy wszystkich od zbędnych myśli.

              Oh! To zniewolenie!

              To nasza wizja.

              Chyba lepiej, żebyście nie dostali do rąk jabłka. – Mruknął chłopak bardziej do siebie niż do niego. Haytham wzruszył ramionami i wrócił do teczki, a Connor wziął się za dalsze przeglądanie dokumentów. Przez jakiś czas zastanawiał się w jaki sposób mógłby ich powstrzymać. Był zupełnie sam, nie licząc wyłączonego z życia Shaya. Prawdopodobnie był jednym z nie wielu dzieciaków, które zdawały sobie sprawę z wszystkich rzeczy jakie robili ich rodzice? Może powinien delikatnie wypytać wszystkich o wszystko? Zwłaszcza te dwie dziewczyny, z którymi rozmawiał wczoraj. Szybko jednak odpuścił całą sytuacje i skupił się na dokumentach. To w końcu mogłoby wywołać bunt w śród dzieciarni, a tego nie chciał. Póki templariusze nie mają jabłka, Connor nie ma się o co martwić.

                Przejrzeli jeszcze około dwudziestu teczek nim poczuli zmęczenie. Connora zaczęła boleć głowa, a Haytham po prostu ziewał. Mężczyzna wstał z fotela zostawiając teczkę na blacie stolika.Hz

              Pijesz kawę? – spytał.

              Nie, dlaczego Pan pyta?

              Poniekąd z ciekawości, a poniekąd ze zmęczenia. Też nie przepadam za tym gorącym napojem. – Stwierdził mężczyzna. – Wolę brytyjską herbatę z trzema łyżeczkami cukru. – Mruknął. Connor spojrzał na niego z ciekawością. – Nim zapytasz… spędziłem pół życia w Anglii, Francji, w Damaszku i na Korsyce. Tu w stanach byłem zaledwie dwa razy w życiu. Raz z piętnaście lat temu i teraz. – Mruknął.    Ale tak… Jestem Brytyjczykiem pełnej krwi.

              Słychać po akcencie. – Stwierdził Connor wpatrując się w niego z miną niemówiącą absolutnie nic. – Co Pana sprowadziło więc do Ameryki? – zapytał Connor biorąc kolejną teczkę do ręki.

              Mój ojciec i to miejsce no. Wcześniej pracowałem jako jeden z naukowców w bardzo znanej firmie Abstergo Industries. Ojciec chce jednak, abym był Assassinem. – Mruknął, a Connor zbladł raptownie. – Chcesz herbaty?

              N-nie dziękuję. – Wydukał Connor i zasłonił twarz papierami w taki sposób, aby mężczyzna nie zobaczył jego miny. Czuł strach, ale i respekt przed nim. Bycie templariuszem, praca dla Abstergo. Connor szybko połączył dwa, do dwóch i stwierdził, że ten mężczyzna mógłby być powiązany z pobiciem Shaya. Przypomniawszy sobie o chłopaku, Connor wiedział, że musi go przeprosić. Nie zważając na to co pisze w aktach, zadał pytanie. – Czy mógłbym odwiedzić Shaya w szpitalu?

              Nawet bym powiedział, że musisz. Jednak z odwiedzinami będziesz musiał poczekać parę dni. Shay musi dojść do siebie. – Stwierdził mężczyzna, na co Connor skinął mu głową. Haytham otworzył kolejną teczkę i zaczął ją wertować. Była dosyć gruba i chłopak nie zdziwiłby się jeśli należałaby do niego. – Możesz wracać do siebie. – Rzucił nagle mężczyzna, a jego oczy otworzyły się szeroko zszokowane. Jego twarz zrobiła się kredowo biała, a usta rozwarły się w szoku. Connor oderwał się od dokumentów i zerknął na niego zdziwiony.

              S-Słucham?

              Ja muszę… Ja muszę gdzieś zadzwonić. Tak! Przypomniałem sobie o tym teraz. – Stwierdził zdenerwowanym tonem. Chłopak skinął mu głową i powoli podniósł się z kanapy, a Haytham sięgnął do kieszeni po telefon. Wybrał jakiś numer wkurzony, a później rzucił do słuchawki – Jesteś trupem! Dobrze wiesz dlaczego!

Connor wyszedł z gabinetu i pierwsze co zobaczył to siedzące dwie dziewczyny i Desmonda. Spojrzał na całą grupę zdziwiony, ale w środku cieszył się, że tu są. Zagryzł wargę i spróbował się uśmiechnąć, ale widząc minę długowłosej szatynki zrozumiał, że nie powinien tego robić.

              Hej. – Przywitały się równocześnie dziewczyny.

              Cześć. – Mruknął w odpowiedzi i wsadził ręce do kieszeni.

              Nie wywalił Cię chyba? – zapytała zaniepokojona krótkowłosa.

              Skąd ten pomysł? – Odparł pytaniem na pytanie, zaskoczony chłopak. – Po prostu dostałem karę i tyle. Sam dyrektor wydaje się być spoko. Ile tu jesteście?

              Ja z dwa lata, a Monica rok. – Rzuciła długowłosa.

              Tylko, wiesz, że on nie o to pyta? – zapytała Monica rozbawiona głupotą przyjaciółki.

              Emm… Ah! Chodzi Ci o to miejsce w sensie, ile tu czekamy? Przepraszam, mój Angielski jest słaby. – rzuciła nie pewnie. Connor skinął jej głową. – Cóż… Może z nie całą godzinę.

              Oh! Nie potrzebnie czekaliście.

              Jak to nie potrzebnie. Desmond się rozpłakał i musiałyśmy się nim zająć. – Mruknęła Monica, a chłopiec pociągnął nosem.

              Przepraszam, dziewczyny za niego.

              Nic się niestało. A tak w ogóle to jestem Claudia. Wybacz nie przedstawiłam się. – Mruknęła dziewczyna. – To moja przyjaciółka Monica.

                Connor skinął im głową.

              Jaką karę dostałeś? – zapytał chłopiec przytulając się do nóg Connora. Ten pogłaskał go pogłowie.

              Nic strasznego. Muszę przez jakiś czas pomagać w kuchni, segregować dokumentacje i pomagać mu w przenoszeniu pudeł.

              Wow! To strasznie dużo. – Mruknął chłopiec wyrzucając ręce do góry. Connor wzruszył ramionami.

              Poradzę sobie. Wracamy do pokoju? – spytał z ciężkim westchnieniem.

              Em… My mamy swoje sprawy jeszcze do załatwienia, ale dzięki za zaproszenie. – Rzuciła z tajemniczą miną Monica.

              Co? Jakie sprawy? – zapytała zaskoczona Claudia.

              NASZE sprawy. – Stwierdziła przez zacisnę zęby druga dziewczyna.

              Ah! Sprawy bractwa. Luz już idę.

              Bractwa? Mówicie o Assassinach? – To pytanie zadał Desmond, wciąż ciągnąc nosem.

              Ta. – Rzuciła Monica zaskoczona i zirytowana na przyjaciółkę. Zapadła chwila milczenia. Claudia spojrzała na Monicę przepraszająco. – Jeśli o tym już mowa… Nie gadajmy tutaj. – Mruknęła.

              Proponuję pójść do nas… – Mruknęła Claudia.

              Może jednak do nas. Położę Desmonda, spać. – Mruknął i wziął chłopca na ręce, który wczepił się w niego jak małpka. Dziewczyny uśmiechnęły się na ten widok i skinęły głową.

              Mamy jakieś dwie godziny, później musimy znikać na obiad. – Stwierdziła Claudia.

              Okay.

Poszli do pokoju Connora.

Przekraczając próg dziewczyny poczuły się swobodnie i rozluźnione. Nie czuć było już irytacji Monicy oraz śmiesznej głupoty Claudii. Connor podszedł do łóżka i położył drzemiącego chłopca na łóżku. Obie zerknęły z fascynacją na to, jak przykrywa i całuję czoło chłopca. Robił to z niesamowitą czułością. Desmond obruszył się i uśmiechnął przez sen przewracając na drugi bok. Wyglądał przy tym naprawdę uroczo.

              WOW! – stwierdziła Claudia i opadła na łóżko Connora. – Jesteś niesamowity, wiesz? – Zapytała flirciarskim tonem. Monica prychnęła i założyła ręce na piersiach, prychając.

              Przejdźmy do spraw bieżących. – Rzuciła zanim Connor zdążył wdać się w rozmowę z dziewczyną.

              Oj! Nie denerwuj się i tak wiesz, że tylko ciebie kocham… – Uderzyła dłonią w jej tyłek, a ta prychnęła. Connor obserwował je z boku rozbawiony, lecz nie odezwał się słowem. – Ale dobrze skarbie zacznijmy. – Puściła zalotne oczko do niej i oparła się o ścianę za plecami. – Pogadajmy o sprawach bractwa. – Westchnęła.

              Zaczekajcie… – mruknął nagle Connor. Ukucnął na podłodze wyciągając z pod łóżka zdobione pudełko. Wyciągnął jedno z dwóch ostrz i pokazał je dziewczyną.

              Czy to są… Tak! To ukryte ostrza. – Rzuciła zaciekawiona Claudia biorąc je do ręki. – Skąd je masz?

              Dostałem jako spóźniony urodzinowy prezent, ale jeszcze ich nie używałem. – Mruknął spokojnie Connor i podał jedno dziewczynie.

Claudia od razu je założyła. Rozprostowała palce i poruszyła nadgarstkiem, a mechanizm puścił wydając z siebie cichy dźwięk. Dziewczyna obserwowała z fascynacją, jak ostrze wysuwa się i chowa. Obróciła palcami i złapała zwinnie i z niebotyczną precyzją ostrze, które przeciętnemu laikowi odcięłoby palce.

              Haa! Jeszcze coś pamiętam. – Zachichotała cicho. – W sumie, zawsze mnie ciekawiło jak to działa. – Mruknęła Claudia. – To fascynujące, że masz coś takiego. –  Mruknęła i spojrzała na chłopaka. – Nasi rodzice też byli Assassinami. – Powiedziała spokojnie. – Dobrze się domyślam, że to od ojca masz te ostrza? – Zapytała.

              Mam je po matce. – Uśmiechnął się lekko.

              To musiała być silną kobietą. – Claudia zaśmiała się cicho, ale później nieco spoważniała. – Chodzi o to, że te ostrza są męskie. Być może twój ojciec je nosił.

Connorowi szybciej zabiło serce. Nie wiedział, że jego ojciec mógł być assassinem, ale jeśli tak to wszystko miałoby sens. To spotkanie z kobietą, doręczenie ostrzy, jako prezent. Connor odniósł wrażenie, że jego matka nie przekazała swoich ostrzy lecz doręczyła czyjeś, żeby chłopak mógł się bronić w przyszłości. Być może były to ostrza jego ojca. Ale to by znaczyło, że jego ojciec albo nie żyje, albo zrezygnował z tego brzemienia.

              Kobiece są lżejsze i bardziej poręczne. – Stwierdziła tonem znawcy. – Ale i tak jest piękne. – Stwierdziła chowając ostrze i odpinając rzemienie, Po czym oddała je chłopakowi.

              Czy kobiety mogą nosić takie ostrza? – zapytał.

              Rzadko się to zdarzało, ale raczej nie. – Wzruszyła ramionami.

              Jeszcze jedno pytanie, czy można zrezygnować z bractwa?

                Dziewczyna wybuchła śmiechem, aż łzy jej oczu wypłynęły.

              Pod żadnym pozorem, chyba, że przechodzisz na stronę wroga lub jesteś za stary. Tak jak nasz stary dyrektor.. – Mruknęła rozbawiona.

                Monica odchrząknęła i westchnęła cicho.

              Możemy zmienić temat? – Zapytała i uniosła brew. Widać było, że nie podoba jej się, w jaki sposób dziewczyna się zachowuje wobec chłopaka.

              W jaki sposób twoi rodzice… no wiesz… zginęli? – Zapytał Connor.

              W głupi sposób. Pamiętam to. Miałam czternaście lat. – Zaczęła i odłożyła ostrze na łóżko. – Moi rodzice i ja wracaliśmy z wycieczki w górach. Templariusze zrobili barykadę i rozłożyli te takie śmieszne igły na ziemi, których nazwy nie pamiętam. Moi rodzice zostali wywleczeni na ulice, posadzeni na ziemi przez grupę ludzi i zadźgani jedenaście razy nożem. Najpierw zabito mojego ojca, później matkę. Wrzeszczeli tak głośno, że nigdy tego wrzasku nie zapomnę, a im tego nie daruję. – Całą historię dziewczyna nawet nie mrugnęła okiem, a jej ton był lodowaty.

              A twoi? – zapytał Connor spoglądając na drugą dziewczynę.

              Nie pamiętam w jaki sposób do tego doszło wiem, że czułam tylko siarkę.

              Pożar?

              Być może… – Wzruszyła ramionami. – Wylądowałam w szpitalu, byłam w śpiączce przez pół roku, a później miałam amnezje. Dopiero, gdy tu przyszłam i poznałam Claudię. – Tu puściła oczko do dziewczyny. – Oh! Zaczęło się dziać. – Zaśmiała się. – A jak twoi zginęli?

              W zasadzie to moja mama zginęła i ojczym. – Mruknął Connor i opowiedział im dziewczyną wszystko. Jak został wy budzony w środku nocy, jak zdążył złapać swojego misia, a później został wyniesiony do auta. Na końcu widział brutalne morderstwo matki, za pomocą pistoletu. – Ten koleś… On nazywał się Charls. – Rzucił cicho. – Chętnie zrobiłbym mu piekło z życia.

***

                Następne dwa dni Connor spędził na pomaganiu dyrektorowi w przenoszeniu pudeł i segregowaniu dokumentacji. O dziwo nie natrafił na swoje akta. Nie skomentował tego jednak, bo być może gdzieś się zawieruszyły. W końcu, trzeciego dnia chłopak był zmęczony do granic wytrzymałości i opadł na fotel. Haytham spojrzał tylko na niego i przewrócił oczami. Był zadowolony, ale starał się tego nie pokazywać. W zamian robił mu brytyjską herbatę i uczył go jak piją damy, a jak dżentelmeni. Ale dzisiaj… Coś się zmieniło. Haytham postawił mu duży kubek z gorącą czekoladą i uśmiechnął się do niego jakoś inaczej?

              Co się dzieje?

              A co się ma dziać? Skończyliśmy odgruzowywać wszystkie papierzyska ojca, dzisiaj dostaniecie z Desmondem trzecie łóżko. Jestem zadowolony jak nigdy. Pamiętasz co Ci obiecałem?

              Gorącą czekoladę. – Stwierdził spokojnie chłopak.

              Dokładnie, a gorąca czekolada jest dobra na wszystko. – Mruknął mężczyzna. – Connor musimy pogadać. – Stwierdził Haytham i upił łyk swojej czekolady. – Głównie chcę się dowiedzieć czemu w taki sposób się zachowałeś.

              Ja… Nie wiem. – Connor był tak zajęty, że zapomniał obmyślić plan działania, na wypadek rozmowy. Co prawda raczej nie tłukł się z byle kim o byle co, ale Shay. Shaya po lubił. Wydawał się być miłym gościem. Dlatego nie mógł zaufać templariuszowi i zdradzić mu pomysł, który to Connor nie do końca wyłapał. Póki co musiał czekać na przepustkę, na wyjście dalej niż do biblioteki i z powrotem. – Po prostu… tak wyszło. –  Powiedział cicho.

              Młody wiesz, że możesz mi zaufać. – Mruknął mężczyzna i upił swoją czekoladę w taki sposób, że miał wąsa. Connor nie mógł się nie uśmiechnąć i zwrócił mężczyźnie uwagę, a ten zaśmiał się. – Poza tym masz ładny uśmiech, powinieneś częściej to robić. – Powiedział szczerze.

                Chłopak westchnął rad, że mężczyzna zmienił temat. Upił duży łyk gorącej czekolady od razu oblizując usta. Czekolada była prze pyszna. Connor nigdy takiej nie pił. Prawdopodobnie była niemiecka i strasznie droga.

              Od śmierci mojej mamy i ojczyma… – Zagryzł wargę. – Nie uśmiechałem się prawie wcale. – Westchnął ciężko. – To w zasadzie pierwszy raz od czasów dzieciństwa, kiedy uśmiechnąłem się tak szczerze. – Westchnął i posmutniał na wspomnienie martwej mamy, do której chłopak się przytulił, gdy ta umarła, a templariusze odjechali. Wył i płakał głośno, prosząc aby ta się obudziła. Parę godzin później znaleziono ich. Connor był przemoczony do suchej nitki, a jego mama już zimna i sina. Connor dowiedział się w tedy, że nie żyje i poznał smak śmierci na ustach. – Chciałbym, żeby moja mama była przy mnie, albo tata. – Zwiesił głowę, a do oczu napłynęły mu łzy.

              Hej… Spokojnie. – Mężczyzna ukucnął przed nim i ujął jego dłonie, ściskając je lekko. – Nie chciałem Cię zasmucić. – Stwierdził przepraszająco i przytulił go. Tak po ojcowsku. Connor ukrył twarz w jego ramieniu, płacząc jak małe, zagubione dziecko, którym był jeszcze tak do nie dawna. Po jakimś czasie jego ciało zrobiło się wiotkie i Haytham usłyszał spokojny oddech dzieciaka. Zasnął. Mężczyzna otarł łzy z jego policzków i położył go na kanapie, przykrywając kocem. Sam zajął się papierkową robotą i odpisywanie na maile templariuszy. W końcu natrafił na ślad jabłka Edenu. Był blisko. Bardzo blisko.

Upił łyk gorącej czekolady w swoim kubku i zerknął na śpiącego chłopaka. Ciężko mu było uwierzyć, że chłopak jest przodkiem prekursorów i…

Telefon wyrwał go zza myślenia. Odebrał go szybko wyklinając włączony sygnał.

              Słucham? – Zapytał spokojnie. Była to jedna z jego pracownic z Abstergo. Musiał wracać do siedziby. Ale nie mógł teraz. – Jestem w pracy. – Rzucił szybko, nim ta zdążyła się odezwać słowem.  Znów upił łyk czekolady.

              Nie radzimy sobie bez ciebie szefie. – Mruknęła poważnie. – Dwa obiekty, jedynka i dwójka nie żyją. – Westchnęła ciężko.

––            Lena do cholery nie obchodzi mnie to. Znajdźcie kolejne osoby. Kolejnych Assassinów. – Burknął niezadowolony. Jeśli to będą dzieci to zostawcie je. Niech dorosną.

              Jasne szefie. – Westchnęła kobieta i mężczyzna widział mentalnie jej uśmiech. – Kiedy idziemy na randkę?

              Nigdy. – Rzucił.

              Jak to? Przecież Ci się podobam. – Pisnęła kobieta.

              Poprawka. Podobała mi się tylko jedna kobieta, piętnaście lat temu i wiesz o tym doskonale. – To pomaluje się na Indiankę i przefarbuję włosy na czarno. – Rzuciła rozbawiona.

              Daj spokój. Kończę mam podopiecznych z którymi muszę porozmawiać. – Westchnął, na wpół kłamiąc. Miał jednego delikwenta, który zasnął mu na kanapie i spał tak mocno, że nie obudził go nawet dźwięk telefonu. Mężczyzna uśmiechnął się, przypominając sobie, jak w jego wieku, nie sypiał prawie wcale szkolony przez templariusza.

              Mógłbyś sprzedać to wszystko w cholerę, a nie zgrywać podwójnego agenta! – jęknęła nie zadowolona Lena.

              Lena. Pa… – Rozłączył się i odłożył telefon. Schował papiery do szuflady wyjmując teczkę, na której brzegu pisało „Connor Davenport”. Mężczyzna prychnął. Otworzył teczkę i zerknął na zdjęcie uśmiechniętej Indianki, która w rękach trzymała dziecko. – Nie mogę w to uwierzyć… Mam syna. – Zerknął na chłopaka oszołomiony i westchnął. Przetarł twarz dłonią. – I to ty Connor.

…******…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tyle was było: