Rozdział: 4. – Gorąca czekolada
dobra na wszystko…
Kilka minut zajęło zapakowanie
Shaya do karetki, podłączenie go do aparatury i odwiezienie do szpitala.
Connor obserwował całą
akcje z boku, z rosnącą paniką. W głowie miał mętlik. Nie miał pojęcia, jakie
emocje nim w zasadzie targają. Złość czy strach. Złość na samego siebie, natomiast
strach o Shaya. W pewnym momencie poczuł dłoń na ramieniu. Uniósł głowę i zobaczył
Edwarda. Mężczyzna wyglądał teraz na o wiele starszego niż był w rzeczywistości.
Potarł nasadę nosa i podszedł do szafki, Po czym wyciągnął z niej szklankę.
Nalał do niej trochę rumu i wypił jednym haustem.
– Na
trzeźwo tego nie zniosę. – Stwierdził. Connor wciąż się nie odezwał. Był w
szoku. – Słuchaj… Connor nie przejmuj się. Będzie dobrze i nic się nie stało…
– Ojcze!
– warknął zdenerwowany Haytham. – Ty naprawdę sądzisz, że nic się nie stało? Trzeba
go nauczyć dyscypliny i ukarać! – Zacisnął zęby i odwrócił się do chłopaka. – Wiesz,
że nie możemy Ci tego odpuścić tak po prostu? – zapytał poważnie. Connor milczał.
Zwiesił głowę. Nie mógł zrozumieć, czemu tak postąpił. Polubił Shaya i zaczął
myśleć, że mógłby się z nim nawet zaprzyjaźnić. Wiedział, że jeśli ten umrze
będzie się obwiniał za to do końca życia.
– Wiem, że samo słowo „przepraszam”
tu nie wystarczy. – Stwierdził cicho chłopak.
– Bardzo
mnie cieszy, że zdajesz sobie z sprawę z tego co zrobiłeś. Od dzisiaj będzie tu
panował ład i porządek. Nie będę tolerował takich zachowań. – Rzucił z chłodem
w głosie Haytham. – Twoją karą będzie: segregowanie dokumentacji dzieciaków od
najmłodszego, do najstarszego rocznika. Oprócz tego pomożesz pani kucharce w przygotowaniach
do obiadu…
– Ale
Pan Edward… – Connor przerwał mu.
– Nie
obchodzi mnie jak mój ojciec prowadził ten przytułek. Teraz ja tu jestem
dyrektorem i ja będę ustalał nowe zasady.– Powiedział, a Edwarda i Connora zatkało,
lecz nie odezwali się słowem. – Później pomożesz mi z pudłami i…
– To
wykorzystywanie.
– To
będzie twoja kara. – Mruknął, a widząc smutek w oczach chłopaka dodał jeszcze. –
i … jeśli się spiszesz to może wezmę Cię w nagrodę na gorącą czekoladę i
porozmawiamy o twoim zachowaniu. – Haytham wzruszył ramionami Po czym spojrzał
na swojego ojca, który z dumą pokiwał głową. Connor poczuł zaskoczenie
propozycją mężczyzny, ale ostatecznie zgodził się. Nie ufał mu do końca, ale
miał przeczucie, że będzie dobrze. – Zaczynasz od teraz.
Connor popatrzył na
niego niezadowolony, ale zgodził się, nie mając wyjścia. Nie chciał wylądować
na ulicy, ani denerwować nowego dyrektora już w pierwszych godzinach swojej
pracy. Wziął parę pierwszych teczek i usiadł na kanapie. Haytham porozmawiał w
tym czasie ze swoim ojcem na boku tak aby chłopak go nie usłyszał.
– Wiem,
jak to wygląda, ale daj mu szanse. – Mruknął Edward. – To dobry dzieciak… – westchnął.
– Domyślam
się…
– Wiesz…
– zaśmiał się mężczyzna. – Przypomina mi ciebie. – Puścił mu oczko. – A
pamiętasz incydent z domu, gdy miałeś dziesięć lat? – zapytał mężczyzna, a
Haytham spojrzał na niego ze złością.
– Tak
i mam traumę do dzisiaj…
– Ale
uratowałeś nam życie, synu – cmoknął staruszek i uśmiechnął się czule.
– I
tak zostałem templariuszem. – Prychnął cicho.
– Oj
tam, zszedłeś na złą drogę. – Stwierdził i nalał sobie jeszcze jedną
szklaneczkę rumu, którą tym razem zaczął sączyć powoli. – Rety będzie mi tego
miejsca brakować. Hm… Może zaadoptuję jednego podopiecznego i zapewnie mu dobry
dom? – zastanowił się, zmieniając temat.
– Nie
jesteś aby za stary na takie rzeczy? – Haytham uniósł brew i prychnął.
– Hm…
Tak sobie żartuję. – Rzucił i poklepał swojego syna po plecach, a następnie odstawił
pustą szklankę na blat. – No nic… To ja już pójdę… – Mruknął Edward zakładając
na głowę elegancki kapelusz. – Jeśli będziesz czegoś potrzebował synu to możesz
wpaść do mnie. Dowidzenia Connor. –
Wziął czarną, zdobioną laskę do ręki. Connor oderwał się „od pracy i spojrzał
na staruszka. Skinął mu głową i rzucił krótkie: „Do widzenia”.
– Jasne,
wpadnę w niedzielę na obiad. – Haytham zirytowany się i machnął ręką. Staruszek
wyszedł.
***
Connor nie wiedział ile
czasu spędził segregując dokumentacje, ale w końcu mężczyzna zlitował się nad
nim i pomógł mu. Wziął ponad połowę teczek i zaczął je przeglądać siadając na
fotelu naprzeciwko niego. Każde akta posiadały kilka zdjęć. Jedno było robione
w momencie przyjęcia, drugie w okresie dojrzewania, a trzecie na wyjściu z
ośrodka. Obok były podstawowe informacje takie jak: imię, nazwisko, wiek i
płeć. Pod spodem, na środku były informacje o przewinieniach, chorobach, czy
nawet zmarłych rodzicach. Connor nigdy nie poznał swojego ojca. Nie wiedział
kim był i co robił, ani dlaczego ich zostawił. Wciągnął powietrze do płuc, a
później spróbował skupić się na dokumentacji. A jednak… Jego myśli odbiegły od
tego tak bardzo, że znów zaczął wspominać dzieciństwo. Ciekawiło go czy jeśli spotkałby
ojca, jakby zareagował. Byłby wściekły? Chłodny? A może wręcz przeciwnie? Na
pewno byłby w szoku. Był ciekaw jak wyglądał. Jego matka miała czarne włosy i
brązowe oczy. Connor miał to po niej. Miał nadzieję, że dowie się z akt kim
jest jego ojciec oraz tego czy ten żyje.
– Co
Cię trapi, Connor? – Spytał Haytham, w końcu zamykając teczkę.
– Co?
Ja… Nic… Nie ważne. – Westchnął i przełknął ślinę. Odłożył teczkę na kupkę z
małymi dziećmi i sięgnął po następną partię informacji do przetworzenia. –
Jestem tylko ciekawy kim jest mój ojciec. – Rzucił cicho. – Mama była super.
Pozwalała mi niemal na wszystko, ale wiedziała, że może na mnie polegać i że
nie wpakuję się w żadne tarapaty. – Mruknął.
– Cóż…
– Mężczyzna wzruszył ramionami. – Jeśli dojdziemy do twoich akt to pewnie się
dowiemy. – Mruknął spokojnie.
Zapadła cisza
przerywana jedynie odgłosem zegara z kukułką, który właśnie pokazał godzinę
dwunastą w południe.
– Jak
to jest być templariuszem? – zagadnął w końcu Connor z ciekawością.
– Skąd
wiesz, że nim jestem? – Mężczyzna uniósł brew.
– Mówił
Pan o tym staremu dyrektorowi.
– Oh!
Czyli słyszałeś o wszystkim? – zapytał retorycznie. – Cóż… Siedzę w tym całym
konflikcie od ponad dwudziestu sześciu lat. – Mruknął. – Ale nasze założenia są
identyczne jak te należące do was, dzieciaku. Pragniemy tego samego co i wy. Wolności
absolutnej!
– Ale
my jesteśmy wolni. – Rzucił Connor odkładając teczkę obok siebie. Haytham przekrzywił
z ciekawością głowę i zerknął na chłopaka. Wyglądał jak ciekawski, mały orzeł.
– Ja wiem, że gdzieś tam na świecie jest wojna, ale jest poza naszym zasięgiem
i jesteśmy bezpieczni. – Powiedział jeszcze.
– Właśnie!
A my chcemy temu zapobiec. Prawdziwa wolność zacznie się, gdy my dostaniemy
jabłko Edenu i uwolnimy wszystkich od zbędnych myśli.
– Oh! To zniewolenie!
– To
nasza wizja.
– Chyba
lepiej, żebyście nie dostali do rąk jabłka. – Mruknął chłopak bardziej do
siebie niż do niego. Haytham wzruszył ramionami i wrócił do teczki, a Connor
wziął się za dalsze przeglądanie dokumentów. Przez jakiś czas zastanawiał się w
jaki sposób mógłby ich powstrzymać. Był zupełnie sam, nie licząc wyłączonego z
życia Shaya. Prawdopodobnie był jednym z nie wielu dzieciaków, które zdawały
sobie sprawę z wszystkich rzeczy jakie robili ich rodzice? Może powinien
delikatnie wypytać wszystkich o wszystko? Zwłaszcza te dwie dziewczyny, z
którymi rozmawiał wczoraj. Szybko jednak odpuścił całą sytuacje i skupił się na
dokumentach. To w końcu mogłoby wywołać bunt w śród dzieciarni, a tego nie chciał.
Póki templariusze nie mają jabłka, Connor nie ma się o co martwić.
Przejrzeli
jeszcze około dwudziestu teczek nim poczuli zmęczenie. Connora zaczęła boleć
głowa, a Haytham po prostu ziewał. Mężczyzna wstał z fotela zostawiając teczkę
na blacie stolika.
– Pijesz
kawę? – spytał.
– Nie,
dlaczego Pan pyta?
– Poniekąd
z ciekawości, a poniekąd ze zmęczenia. Też nie przepadam za tym gorącym napojem.
– Stwierdził mężczyzna. – Wolę brytyjską herbatę z trzema łyżeczkami cukru. –
Mruknął. Connor spojrzał na niego z ciekawością. – Nim zapytasz… spędziłem pół
życia w Anglii, Francji, w Damaszku i na Korsyce. Tu w stanach byłem zaledwie
dwa razy w życiu. Raz z piętnaście lat temu i teraz. – Mruknął. – Ale
tak… Jestem Brytyjczykiem pełnej krwi.
– Słychać
po akcencie. – Stwierdził Connor wpatrując się w niego z miną niemówiącą
absolutnie nic. – Co Pana sprowadziło więc do Ameryki? – zapytał Connor biorąc
kolejną teczkę do ręki.
– Mój
ojciec i to miejsce no. Wcześniej pracowałem jako jeden z naukowców w bardzo
znanej firmie Abstergo Industries. Ojciec chce jednak, abym był Assassinem. –
Mruknął, a Connor zbladł raptownie. – Chcesz herbaty?
– N-nie
dziękuję. – Wydukał Connor i zasłonił twarz papierami w taki sposób, aby
mężczyzna nie zobaczył jego miny. Czuł strach, ale i respekt przed nim. Bycie
templariuszem, praca dla Abstergo. Connor szybko połączył dwa, do dwóch i
stwierdził, że ten mężczyzna mógłby być powiązany z pobiciem Shaya. Przypomniawszy
sobie o chłopaku, Connor wiedział, że musi go przeprosić. Nie zważając na to co
pisze w aktach, zadał pytanie. – Czy mógłbym odwiedzić Shaya w szpitalu?
– Nawet
bym powiedział, że musisz. Jednak z odwiedzinami będziesz musiał poczekać parę
dni. Shay musi dojść do siebie. – Stwierdził mężczyzna, na co Connor skinął mu
głową. Haytham otworzył kolejną teczkę i zaczął ją wertować. Była dosyć gruba i
chłopak nie zdziwiłby się jeśli należałaby do niego. – Możesz wracać do siebie.
– Rzucił nagle mężczyzna, a jego oczy otworzyły się szeroko zszokowane. Jego
twarz zrobiła się kredowo biała, a usta rozwarły się w szoku. Connor oderwał
się od dokumentów i zerknął na niego zdziwiony.
– S-Słucham?
– Ja
muszę… Ja muszę gdzieś zadzwonić. Tak! Przypomniałem sobie o tym teraz. –
Stwierdził zdenerwowanym tonem. Chłopak skinął mu głową i powoli podniósł się z
kanapy, a Haytham sięgnął do kieszeni po telefon. Wybrał jakiś numer wkurzony,
a później rzucił do słuchawki – Jesteś trupem! Dobrze wiesz dlaczego!
Connor wyszedł z
gabinetu i pierwsze co zobaczył to siedzące dwie dziewczyny i Desmonda.
Spojrzał na całą grupę zdziwiony, ale w środku cieszył się, że tu są. Zagryzł
wargę i spróbował się uśmiechnąć, ale widząc minę długowłosej szatynki
zrozumiał, że nie powinien tego robić.
– Hej.
– Przywitały się równocześnie dziewczyny.
– Cześć.
– Mruknął w odpowiedzi i wsadził ręce do kieszeni.
– Nie
wywalił Cię chyba? – zapytała zaniepokojona krótkowłosa.
– Skąd
ten pomysł? – Odparł pytaniem na pytanie, zaskoczony chłopak. – Po prostu
dostałem karę i tyle. Sam dyrektor wydaje się być spoko. Ile tu jesteście?
– Ja
z dwa lata, a Monica rok. – Rzuciła długowłosa.
– Tylko,
wiesz, że on nie o to pyta? – zapytała Monica rozbawiona głupotą przyjaciółki.
– Emm…
Ah! Chodzi Ci o to miejsce w sensie, ile tu czekamy? Przepraszam, mój Angielski
jest słaby. – rzuciła nie pewnie. Connor skinął jej głową. – Cóż… Może z nie
całą godzinę.
– Oh!
Nie potrzebnie czekaliście.
– Jak
to nie potrzebnie. Desmond się rozpłakał i musiałyśmy się nim zająć. – Mruknęła
Monica, a chłopiec pociągnął nosem.
– Przepraszam,
dziewczyny za niego.
– Nic
się niestało. A tak w ogóle to jestem Claudia. Wybacz nie przedstawiłam się. –
Mruknęła dziewczyna. – To moja przyjaciółka Monica.
Connor
skinął im głową.
– Jaką
karę dostałeś? – zapytał chłopiec przytulając się do nóg Connora. Ten pogłaskał
go pogłowie.
– Nic
strasznego. Muszę przez jakiś czas pomagać w kuchni, segregować dokumentacje i pomagać
mu w przenoszeniu pudeł.
– Wow!
To strasznie dużo. – Mruknął chłopiec wyrzucając ręce do góry. Connor wzruszył
ramionami.
– Poradzę
sobie. Wracamy do pokoju? – spytał z ciężkim westchnieniem.
– Em…
My mamy swoje sprawy jeszcze do załatwienia, ale dzięki za zaproszenie. – Rzuciła
z tajemniczą miną Monica.
– Co?
Jakie sprawy? – zapytała zaskoczona Claudia.
– NASZE
sprawy. – Stwierdziła przez zacisnę zęby druga dziewczyna.
– Ah!
Sprawy bractwa. Luz już idę.
– Bractwa?
Mówicie o Assassinach? – To pytanie zadał Desmond, wciąż ciągnąc nosem.
– Ta.
– Rzuciła Monica zaskoczona i zirytowana na przyjaciółkę. Zapadła chwila
milczenia. Claudia spojrzała na Monicę przepraszająco. – Jeśli o tym już mowa…
Nie gadajmy tutaj. – Mruknęła.
– Proponuję
pójść do nas… – Mruknęła Claudia.
– Może
jednak do nas. Położę Desmonda, spać. – Mruknął i wziął chłopca na ręce, który
wczepił się w niego jak małpka. Dziewczyny uśmiechnęły się na ten widok i
skinęły głową.
– Mamy
jakieś dwie godziny, później musimy znikać na obiad. – Stwierdziła Claudia.
– Okay.
Poszli do pokoju
Connora.
Przekraczając próg dziewczyny
poczuły się swobodnie i rozluźnione. Nie czuć było już irytacji Monicy oraz śmiesznej
głupoty Claudii. Connor podszedł do łóżka i położył drzemiącego chłopca na
łóżku. Obie zerknęły z fascynacją na to, jak przykrywa i całuję czoło chłopca.
Robił to z niesamowitą czułością. Desmond obruszył się i uśmiechnął przez sen
przewracając na drugi bok. Wyglądał przy tym naprawdę uroczo.
– WOW!
– stwierdziła Claudia i opadła na łóżko Connora. – Jesteś niesamowity, wiesz? –
Zapytała flirciarskim tonem. Monica prychnęła i założyła ręce na piersiach,
prychając.
– Przejdźmy
do spraw bieżących. – Rzuciła zanim Connor zdążył wdać się w rozmowę z
dziewczyną.
– Oj!
Nie denerwuj się i tak wiesz, że tylko ciebie kocham… – Uderzyła dłonią w jej
tyłek, a ta prychnęła. Connor obserwował je z boku rozbawiony, lecz nie odezwał
się słowem. – Ale dobrze skarbie zacznijmy. – Puściła zalotne oczko do niej i
oparła się o ścianę za plecami. – Pogadajmy o sprawach bractwa. – Westchnęła.
– Zaczekajcie…
– mruknął nagle Connor. Ukucnął na podłodze wyciągając z pod łóżka zdobione
pudełko. Wyciągnął jedno z dwóch ostrz i pokazał je dziewczyną.
– Czy
to są… Tak! To ukryte ostrza. – Rzuciła zaciekawiona Claudia biorąc je do ręki.
– Skąd je masz?
– Dostałem
jako spóźniony urodzinowy prezent, ale jeszcze ich nie używałem. – Mruknął
spokojnie Connor i podał jedno dziewczynie.
Claudia od razu je
założyła. Rozprostowała palce i poruszyła nadgarstkiem, a mechanizm puścił
wydając z siebie cichy dźwięk. Dziewczyna obserwowała z fascynacją, jak ostrze
wysuwa się i chowa. Obróciła palcami i złapała zwinnie i z niebotyczną precyzją
ostrze, które przeciętnemu laikowi odcięłoby palce.
– Haa!
Jeszcze coś pamiętam. – Zachichotała cicho. – W sumie, zawsze mnie ciekawiło
jak to działa. – Mruknęła Claudia. – To fascynujące, że masz coś takiego. – Mruknęła i spojrzała na chłopaka. – Nasi
rodzice też byli Assassinami. – Powiedziała spokojnie. – Dobrze się domyślam,
że to od ojca masz te ostrza? – Zapytała.
– Mam je po matce. – Uśmiechnął się
lekko.
– To
musiała być silną kobietą. – Claudia zaśmiała się cicho, ale później nieco
spoważniała. – Chodzi o to, że te ostrza są męskie. Być może twój ojciec je
nosił.
Connorowi szybciej
zabiło serce. Nie wiedział, że jego ojciec mógł być assassinem, ale jeśli tak
to wszystko miałoby sens. To spotkanie z kobietą, doręczenie ostrzy, jako
prezent. Connor odniósł wrażenie, że jego matka nie przekazała swoich ostrzy
lecz doręczyła czyjeś, żeby chłopak mógł się bronić w przyszłości. Być może
były to ostrza jego ojca. Ale to by znaczyło, że jego ojciec albo nie żyje,
albo zrezygnował z tego brzemienia.
– Kobiece
są lżejsze i bardziej poręczne. – Stwierdziła tonem znawcy. – Ale i tak jest
piękne. – Stwierdziła chowając ostrze i odpinając rzemienie, Po czym oddała je
chłopakowi.
– Czy
kobiety mogą nosić takie ostrza? – zapytał.
– Rzadko
się to zdarzało, ale raczej nie. – Wzruszyła ramionami.
– Jeszcze
jedno pytanie, czy można zrezygnować z bractwa?
Dziewczyna
wybuchła śmiechem, aż łzy jej oczu wypłynęły.
– Pod
żadnym pozorem, chyba, że przechodzisz na stronę wroga lub jesteś za stary. Tak
jak nasz stary dyrektor.. – Mruknęła rozbawiona.
Monica
odchrząknęła i westchnęła cicho.
– Możemy
zmienić temat? – Zapytała i uniosła brew. Widać było, że nie podoba jej się, w
jaki sposób dziewczyna się zachowuje wobec chłopaka.
– W
jaki sposób twoi rodzice… no wiesz… zginęli? – Zapytał Connor.
– W
głupi sposób. Pamiętam to. Miałam czternaście lat. – Zaczęła i odłożyła ostrze
na łóżko. – Moi rodzice i ja wracaliśmy z wycieczki w górach. Templariusze
zrobili barykadę i rozłożyli te takie śmieszne igły na ziemi, których nazwy nie
pamiętam. Moi rodzice zostali wywleczeni na ulice, posadzeni na ziemi przez
grupę ludzi i zadźgani jedenaście razy nożem. Najpierw zabito mojego ojca,
później matkę. Wrzeszczeli tak głośno, że nigdy tego wrzasku nie zapomnę, a im
tego nie daruję. – Całą historię dziewczyna nawet nie mrugnęła okiem, a jej ton
był lodowaty.
– A
twoi? – zapytał Connor spoglądając na drugą dziewczynę.
– Nie
pamiętam w jaki sposób do tego doszło wiem, że czułam tylko siarkę.
– Pożar?
– Być
może… – Wzruszyła ramionami. – Wylądowałam w szpitalu, byłam w śpiączce przez
pół roku, a później miałam amnezje. Dopiero, gdy tu przyszłam i poznałam
Claudię. – Tu puściła oczko do dziewczyny. – Oh! Zaczęło się dziać. – Zaśmiała
się. – A jak twoi zginęli?
– W
zasadzie to moja mama zginęła i ojczym. – Mruknął Connor i opowiedział im
dziewczyną wszystko. Jak został wy budzony w środku nocy, jak zdążył złapać
swojego misia, a później został wyniesiony do auta. Na końcu widział brutalne
morderstwo matki, za pomocą pistoletu. – Ten koleś… On nazywał się Charls. –
Rzucił cicho. – Chętnie zrobiłbym mu piekło z życia.
***
Następne
dwa dni Connor spędził na pomaganiu dyrektorowi w przenoszeniu pudeł i
segregowaniu dokumentacji. O dziwo nie natrafił na swoje akta. Nie skomentował
tego jednak, bo być może gdzieś się zawieruszyły. W końcu, trzeciego dnia
chłopak był zmęczony do granic wytrzymałości i opadł na fotel. Haytham spojrzał
tylko na niego i przewrócił oczami. Był zadowolony, ale starał się tego nie
pokazywać. W zamian robił mu brytyjską herbatę i uczył go jak piją damy, a jak
dżentelmeni. Ale dzisiaj… Coś się zmieniło. Haytham postawił mu duży kubek z
gorącą czekoladą i uśmiechnął się do niego jakoś inaczej?
– Co
się dzieje?
– A
co się ma dziać? Skończyliśmy odgruzowywać wszystkie papierzyska ojca, dzisiaj dostaniecie
z Desmondem trzecie łóżko. Jestem zadowolony jak nigdy. Pamiętasz co Ci
obiecałem?
– Gorącą
czekoladę. – Stwierdził spokojnie chłopak.
– Dokładnie,
a gorąca czekolada jest dobra na wszystko. – Mruknął mężczyzna. – Connor musimy
pogadać. – Stwierdził Haytham i upił łyk swojej czekolady. – Głównie chcę się
dowiedzieć czemu w taki sposób się zachowałeś.
– Ja…
Nie wiem. – Connor był tak zajęty, że zapomniał obmyślić plan działania, na wypadek
rozmowy. Co prawda raczej nie tłukł się z byle kim o byle co, ale Shay. Shaya
po lubił. Wydawał się być miłym gościem. Dlatego nie mógł zaufać templariuszowi
i zdradzić mu pomysł, który to Connor nie do końca wyłapał. Póki co musiał czekać
na przepustkę, na wyjście dalej niż do biblioteki i z powrotem. – Po prostu…
tak wyszło. – Powiedział cicho.
– Młody
wiesz, że możesz mi zaufać. – Mruknął mężczyzna i upił swoją czekoladę w taki
sposób, że miał wąsa. Connor nie mógł się nie uśmiechnąć i zwrócił mężczyźnie
uwagę, a ten zaśmiał się. – Poza tym masz ładny uśmiech, powinieneś częściej to
robić. – Powiedział szczerze.
Chłopak
westchnął rad, że mężczyzna zmienił temat. Upił duży łyk gorącej czekolady od
razu oblizując usta. Czekolada była prze pyszna. Connor nigdy takiej nie pił.
Prawdopodobnie była niemiecka i strasznie droga.
– Od
śmierci mojej mamy i ojczyma… – Zagryzł wargę. – Nie uśmiechałem się prawie
wcale. – Westchnął ciężko. – To w zasadzie pierwszy raz od czasów dzieciństwa,
kiedy uśmiechnąłem się tak szczerze. – Westchnął i posmutniał na wspomnienie
martwej mamy, do której chłopak się przytulił, gdy ta umarła, a templariusze
odjechali. Wył i płakał głośno, prosząc aby ta się obudziła. Parę godzin
później znaleziono ich. Connor był przemoczony do suchej nitki, a jego mama już
zimna i sina. Connor dowiedział się w tedy, że nie żyje i poznał smak śmierci
na ustach. – Chciałbym, żeby moja mama była przy mnie, albo tata. – Zwiesił
głowę, a do oczu napłynęły mu łzy.
– Hej…
Spokojnie. – Mężczyzna ukucnął przed nim i ujął jego dłonie, ściskając je
lekko. – Nie chciałem Cię zasmucić. – Stwierdził przepraszająco i przytulił go.
Tak po ojcowsku. Connor ukrył twarz w jego ramieniu, płacząc jak małe,
zagubione dziecko, którym był jeszcze tak do nie dawna. Po jakimś czasie jego
ciało zrobiło się wiotkie i Haytham usłyszał spokojny oddech dzieciaka. Zasnął.
Mężczyzna otarł łzy z jego policzków i położył go na kanapie, przykrywając
kocem. Sam zajął się papierkową robotą i odpisywanie na maile templariuszy. W
końcu natrafił na ślad jabłka Edenu. Był blisko. Bardzo blisko.
Upił łyk gorącej
czekolady w swoim kubku i zerknął na śpiącego chłopaka. Ciężko mu było uwierzyć,
że chłopak jest przodkiem prekursorów i…
Telefon wyrwał go zza
myślenia. Odebrał go szybko wyklinając włączony sygnał.
– Słucham?
– Zapytał spokojnie. Była to jedna z jego pracownic z Abstergo. Musiał wracać
do siedziby. Ale nie mógł teraz. – Jestem w pracy. – Rzucił szybko, nim ta
zdążyła się odezwać słowem. Znów upił
łyk czekolady.
– Nie
radzimy sobie bez ciebie szefie. – Mruknęła poważnie. – Dwa obiekty, jedynka i
dwójka nie żyją. – Westchnęła ciężko.
–– Lena
do cholery nie obchodzi mnie to. Znajdźcie kolejne osoby. Kolejnych Assassinów.
– Burknął niezadowolony. Jeśli to będą dzieci to zostawcie je. Niech dorosną.
– Jasne
szefie. – Westchnęła kobieta i mężczyzna widział mentalnie jej uśmiech. – Kiedy
idziemy na randkę?
– Nigdy.
– Rzucił.
– Jak
to? Przecież Ci się podobam. – Pisnęła kobieta.
– Poprawka.
Podobała mi się tylko jedna kobieta, piętnaście lat temu i wiesz o tym
doskonale. – To pomaluje się na Indiankę i przefarbuję włosy na czarno. –
Rzuciła rozbawiona.
– Daj
spokój. Kończę mam podopiecznych z którymi muszę porozmawiać. – Westchnął, na
wpół kłamiąc. Miał jednego delikwenta, który zasnął mu na kanapie i spał tak
mocno, że nie obudził go nawet dźwięk telefonu. Mężczyzna uśmiechnął się,
przypominając sobie, jak w jego wieku, nie sypiał prawie wcale szkolony przez
templariusza.
– Mógłbyś
sprzedać to wszystko w cholerę, a nie zgrywać podwójnego agenta! – jęknęła nie
zadowolona Lena.
– Lena.
Pa… – Rozłączył się i odłożył telefon. Schował papiery do szuflady wyjmując
teczkę, na której brzegu pisało „Connor Davenport”. Mężczyzna prychnął.
Otworzył teczkę i zerknął na zdjęcie uśmiechniętej Indianki, która w rękach trzymała
dziecko. – Nie mogę w to uwierzyć… Mam syna. – Zerknął na chłopaka oszołomiony
i westchnął. Przetarł twarz dłonią. – I to ty Connor.
…******…

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz