Rozdział:
7. – Zemsta.
Poczuła spokój, gdy pierwsze, ciepłe krople opadły jej na twarz. Przymknęła oczy zapominając na chwilę o wszystkich. Przejechała palcami po długich włosach i zsunęła dłonie na kark i ramiona. Czuła ciepło i było jej dobrze. Błogo. Sięgnęła po męski żel do ciała i otworzyła go wąchając przez chwilę. Nie była pewna czy może, ale zapach jej się podobał. Wykorzystała więc jedyną okazję i użyła go. Umyła twarz piersi, miejsca intymne. Opłukała się.
Gdy dziewczyna wyszła spod prysznica, już czekały na nią ciepłe ubrania chłopaka. Wciągnęła ciepłą, pachnącą Connorem bluzę na siebie i grzecznie usiadła na dwu osobowym łóżku. Chłopak jeszcze nie wrócił z kuchni co dało jej możliwość rozejrzenia się po pokoju. Był średniej wielkości i miał błękitne ściany. Na nich wisiały jakieś obrazy, a pod ścianami, przylegle stała droga szafa i dwie komody. Dziewczyna nie znała się na sztuce, ale obrazy z super bohaterami podobały jej się. Poza tym pasowały i do Connora, i do klimatu panującego w pokoju.
Dziewczyna zaczekała aż chłopak wróci z kuchni. Zaczęło robić jej się ciepło i dobrze. Zauważyła, że chłopak rozwiesił jej ubrania i bieliznę na kaloryferze, który został włączony niemal na ful. Nie wiedziała, co teraz. Nie miała ochoty opowiadać o przyjaciółce, ale z drugiej strony to był jedyny warunek chłopaka, który jej dał. Inaczej dalej pewnie stali by i mokli.
Drzwi się uchyliły, a do pokoju wsunął się chłopak.
– Jak tam? – Zapytał. W dłoniach miał tacę z kolorowymi kanapkami i dwa kubki z gorącą, parującą czekoladą. – Ochłonęłaś? Czy dalej masz mordercze myśli?
– Connor, ja muszę się zemścić! – Warknęła przez zaciśnięte zęby. Mobi była moją jedyną, prawdziwą przyjaciółką z dzieciństwa. Przez to, że pomagała mi w znalezieniu wisiorka została zamordowana przez templariuszy. Ten cholerny wisiorek to jedyna pamiątka po moich rodzicach i prawdopodobnie również jest artefaktem Edenu. Muszę go pilnować. Zrozum. – Złapała kubek z gorącą czekoladą i upiła łyk. Chłopak postawił tacę na szafce nocnej i usiadł jej w nogach patrząc jej bez słowa w oczy. Milczał przez dłuższą chwilę rozważając wszystko co powiedziała dziewczyna.
– Skąd twoja przyjaciółka miała dostęp do wisiorka? – Zapytał natychmiastowo.
– Ja… – Złapała oddech – nie wiem. Ale wiem, że Ci co ją zamordowali bekną za wszystko co jej zrobili. – Mruknęła cicho. Chłopak złapał ją za dłonie i położył głowę na jej nagich udach. Westchnął.
– Cóż rozumiem też chciałem się zemścić na wszystkich templariuszach świata, a zwłaszcza na jednym. – Mruknął chłopak. Dziewczyna odstawiła kubek na podłogę. – Mogę Ci pomóc. Przy okazji sam się zemszczę za swoich rodziców… Za swoją mamę!
Nastała chwila ciszy. Dało się słyszeć w pomieszczeniu jedynie uderzenia zegara, który był w korytarzu. Claudia nie śmiało zerknęła w oczy chłopaka. Nie odpowiedziała nic na jego pomysł. Wbiła jednak wzrok w jego wargi. Chwilę tak siedzieli, a później… dziewczyna uniosła jego głowę w dwóch palcach i spojrzała mu w oczy. Zbliżyła usta do jego warg i złączyła je, rumieniąc się lekko. Nigdy tego nie robiła z mężczyzną. Domyślała się jednak, że on też nigdy nie uprawiał seksu. Wiedziała, jednak, że jej plan nie zakłada dwóch osób. Nie było na to szans!
Oderwała się od niego i spojrzała pewnie w oczy. Chciała tego. Wciągnęła go na łóżko i zaplotła nogi na jego biodrach, ocierając o jego przyrodzenie. Oplotła jego szyję rękami i oddała się chwili…
***
Connor obudził się rano sam. Zupełnie sam. W pierwszej chwili nie wiedział czy to co się wydarzyło parę godzin temu to sen czy jawa. Przetarł oczy i zobaczył na poduszce kartkę z napisem: „Przepraszam, ale muszę to załatwić sama… C”. Natychmiast poderwał się i w biegu wciągnął na tyłek bokserki. Prawie przewracając się, wyparzył na korytarz. Walnął w drzwi ojca, z takim impetem, że prawie je rozwalił.
– Wejdź! Na wszystko co istnieje, synu, co się dzieje? – Zapytał zaskoczony mężczyzna.
– Seattle! Tato czy w Seattle jest jakieś biuro Abstergo?! – Krzyknął, a widząc zaskoczoną minę ojca dodał. – Jest problem… – Jęknął bo już wiedział, że Claudia napytała sobie biedy.
– Uspokój się i wyjaśnij mi co się u licha dzieje?
– Pamiętasz tą dziewczynę, która była u mnie w pokoju i u ciebie w biurze? – Nie był pewien czy dobrze robi sprzedając swoją przyjaciółkę?… Dziewczynę? Sam nie wiedział.
– Tak, ale… – Nim zdążył coś jeszcze dodać Connor wciął się mu szybko.
– Ona jedzie do waszego, cholernego biura i ma zamiar zabić wszystkich templariuszy.
– Ale ich tam jest mnóstwo! To druga najpotężniejsza sekcja na świecie. – Rozmasował swoje czoło. – Chwila moment… Skąd ty wiesz o tym? Connor coś ty zrobił?!
– Ja? Nic! Zauważyłem ją w nocy, szła w pół mroku ulicą. Wyszedłem za nią. Przez chwilę ją śledziłem, a gdy się zorientowała porozmawialiśmy chwilę. Była przemoczona i przemarznięta postanowiłem, więc zabrać ją do nas. Zażądałem odpowiedzi czemu się włóczy po nocy w czasie deszczu sama, a nie siedzi w domu dziecka. Opowiedziała mi o tym wisiorku i przyjaciółce, i…
– Mówisz o wisiorku z symbolem Ouroboros? – Zapytał natychmiast Haytham.
– Nie wiem, nie przyglądałem jej się, ale chyba tak. – Zagryzł wargę i spojrzał na bladego jak ściana ojca.
– To twoja przyjaciółka już jest martwa. – Mężczyzna spojrzał na Connora. – Synu przykro mi, ale nie będę Cię mieszał w takie sprawy bo może Ci się coś stać. Ja… Spróbuję coś wymyślić, a ty musisz iść do szkoły.
– Tato! Oszalałeś? – Jęknął. – Muszę jej pomóc! – Warknął cicho.
– Nie pomożesz. Idź się umyć. Muszę zadzwonić do biura. Spokojnie, coś wymyślę.
Haytham wstał z łóżka i ruszył do gabinetu po drodze zgarniając tylko telefon z szafki nocnej. Wybrał z telefonu kontakt. Connor przez chwilę bił się z myślami, ale w końcu przyznał mu racje. Wiedział, że teraz jej nie pomoże. Mieli kilka godzin, nim dojdzie do tragedii.
– Laureano! – Powiedział dziwnie zadowolony mężczyzna do telefonu, gdy tylko wyszedł z sypialni. Connor westchnął. Dzisiaj miał pierwszy dzień w nowej szkole.
***
Nie minęła godzina jedenasta, gdy Haytham lądował na prywatnym lotnisku w Seattle, helikopterem z logiem Abstergo. Czekało na niego dwóch goryli Laureano. Mężczyzna znał ich i wiedział, że gdy tylko przekroczy próg gabinetu będzie musiał założyć maskę służbisty i dać z siebie wszystko, tylko po to by chronić tą cholerną gówniarę, która z jakiegoś powodu była ważna dla jego syna.
Przetarł czoło chusteczką, gdy nagle dotknęły go łapy goryli.
– No co wy? Przecież się znamy.
– Wiemy proszę Pana, ale mamy polecenie przeszukać każdego kto ma zamiar wejść do środka. Pół godziny temu było włamanie do naszego biura. Pięć osób nie żyję, a osiem jest w stanie krytycznym.
– Ale udało wam się złapać zbira?
– Tak, proszę Pana. To dziewczyna. Jest z kuta i siedzi w biurze naszego szefa.
Szlak! Za późno! Pomyślał mężczyzna, ale dał się przeszukać. Nie miał nic czym mógłby zagrozić nikomu w budynku, więc został wpuszczony do środka. Przełknął ślinę.
– Kogo to moje oczy widzą! – Powiedział donośny, męski głos z drugiego końca korytarza. Haytham skrzywił się widocznie widząc nieszczerze uśmiechającego się Charlesa Lee, który nieco wyłysiał od ich ostatniego spotkania.
– Charles… – Syknął chłodno mężczyzna.
– Widzę, że nic się nie zmieniłeś stary druhu. – Sprzedał mu „młodzieżowego” kuksańca w bok. Haytham przewrócił oczami. Przestał darzyć sympatią tego mężczyznę gdy ten wkupił się w łaski Laureano. Za wszelką cenę chciał przejąć stołek po kimś wyższego stanu, a gdy dotarło do Charlesa, że Haytham planuje oddać swój stołek młodemu Shay, zaczął robić wszystko, żeby zniszczyć mu życie.
– A ja widzę, że dalej liżesz dupę, Charles…
– Nie wyprowadzisz mnie z równowagi, Haytham. – Prychnął cicho mężczyzna i wyszczerzył się bardzo sztucznie i szeroko.
– Nie mam czasu na gadanie o pierdołach, przyszedłem do Laureano.
Charles poczerwieniał na twarzy ze złości, ale zacisnął zęby na wardze i nic więcej nie powiedział.
– Niech Ojciec zrozumienia prowadzi Cię… – Mruknął z uśmieszkiem Haytham i poszedł dalej zostawiając Charlesa z tyłu.
Wkroczył do gabinetu z pewnością siebie i zobaczył ciało dziewczyny skopane i fioletowe od siniaków, które zaczęły powoli robić się czarne. Była w samym staniku i majtkach. Na widok kolejnej osoby skuliła się i zacisnęła oczy. Przynajmniej żyje, pomyślał mężczyzna z ulgą. Teraz tylko jakoś trzeba ją stąd zabrać.
– O! Haytham witaj! – Laureano Torres był jednym ze starszych templariuszy. Miał około sześćdziesięciu ośmiu lat. Zawsze nosił ciemnozielony garnitur i białą koszulę. Jego włosy i broda były białe jak śnieg, a oczy ciekawskie i miały głębie szarości. Nie straciły nawet na chwilę błysku radości, gdy jego przyjaciel zjawiał się w jego gabinecie.
– Laureano. – Haytham skłonił się lekko przed mężczyzną. Nie wyciągnął jednak ręki, widząc świeżą krew na nadgarstku mężczyzny. – Widzę, że się spóźniłem. – Rzucił z przekąsem.
– Tak. Żałuj, przedstawienie było… spektakularne. – Mruknął mężczyzna z mlaskiem i sięgnął po chusteczkę. Przetarł wierzch dłoni i nalał wina do kieliszków. – Kolejne spektakularne zwycięstwo templariuszy. Wszystko dzięki Tobie. – Uśmiechnął się bezczelnie i splunął na ciało dziewczyny. Ta skuliła się jeszcze bardziej. Uchyliła powieki i spojrzała na Haythama z nienawiścią. Domyśliła się też co zrobił Connor.
– Nie ma problemu… – Mruknął i upił łyk czerwonego wina.
– Cóż Cię do nas właściwie sprowadza? – Torres usiadł w wygodnym fotelu i uśmiechnął się zabójczo.
– Wiesz po co… – Haytham spojrzał na dziewczynę.
– Możesz sobie wziąć jej ciało. – Parsknął mężczyzna i podrapał się po brodzie. Wypił kieliszek wina.
– Jestem za stary na takie gierki, Laureano. Przybyłem tu po wisiorek jej matki. Dziewczynę również zabieram. Mamy w końcu najlepsze metody przesłuchań. – Powiedział pewien siebie. – Dowiem się wszystkiego, a później omówimy szczegóły kolejnego spotkania. A więc… Gdzie wisiorek?
Laureano uniósł brew.
– Jaki wisiorek? Czekaj! Mówisz o wisiorku ze świątyni? – Zapytał. Haytham skinął mu powoli głową. – Nie mamy nic takiego… – Burknął nie zadowolony mężczyzna.
– To znaczy, że coś ukrywa. – Mruknął Haytham.
– Dobrze wiem, że macie najlepsze metody na wyciąganie informacji z wrogów… – Zaczął mężczyzna, a Haytham uśmiechnął się tryumfalnie. Wiedział, że dziewczyna już jest jego! Torres przez chwilę się zastanowił, a później dodał – dobrze więc. Weź to ścierwo z moich oczu. – Bąknął jeszcze.
Nastała chwila milczenia. Haytham oparł dłonie o kolana. Zaczął się zastanawiać nad pewną sprawą. Jak dziewczyna, tak wątłej budowy zdołała zabić pięć osób? Niewiarygodne.
– Moje kondolencje. – Rzucił poważnie Haytham, nagle zmieniając temat, by dowiedzieć się więcej. – Słyszałem, że pięciu twoich nie żyje. – Mruknął.
– Tsssaaa.. Ta smarkula jest szybka. Nie zdążyliśmy za reagować w odpowiedniej chwili. Rzuciła się na moich ludzi i zabiła pięć przypadkowych osób. – Laureano podparł brodę na nadgarstku i westchnął.
– Rozumiem. Na nas będzie już pora. – Mruknął i podniósł się z fotela. Uniósł szczupłą dziewczynę do pozycji stojącej. Ta jęknęła z bólu, a do jej oczu napłynęły łzy, które szybko zniknęły. Zacisnęła zęby i spięła mięśnie, Po czym wyszarpnęła się z ramion Haythama. Stanęła w pozycji obronnej, robiąc kilka szybkich kroków do tyłu.
– Nie dostaniecie mnie! – Krzyknęła desperacko.
– Uspokój się! – Warknął Haytham i zaczął do niej podchodzić powoli. Ta drżącymi rękami rozwaliła wazon stojący gdzieś za nią, łapiąc kawałek ostrego jak brzytwa szkła i przyłożyła go sobie do gardła.
– Nie podchodź! – Krzyknęła desperacko. – Nie podchodź albo się zabiję!
Haytham zatrzymał się zaskoczony obrotem sytuacji i tego, że dziewczyna mu nie ufa. Westchnął i spiął się lekko. Podniósł ręce do góry w geście poddania się. Dziewczyna cofnęła się do drzwi. Na jej nie szczęście za nimi stali goryle Laureano, którzy natychmiast wkroczyli do pomieszczenia i obezwładnili nastolatkę. Krzyczała z bólu i złości, gdy Ci wykręcili jej ręce do tyłu i wyszarpnęli kawałek szkła.
– Może połamać jej nogi? – Zapytał nagle jeden rozbawiony. Dziewczyna przestała się ruszać zszokowana tym pytaniem, a Haytham pokręcił zdegustowany głową.
– Myślę, że to zbędne jak myślisz? – Zapytał starszy templariusz, a Haytham skinął mu głową.
– Po prostu zaprowadźcie ją do helikoptera. – Rzucił.
– Wybacz za to przedstawienie, Haythamie. – Mruknął mężczyzna.
– Nic się nie stało. Dzięki za wszystko… niech Ojciec zrozumienia prowadzi Cię. – Haytham wyszedł z gorylami i dziewczyną, która resztkami sił próbowała się wyrwać z uścisku.
– Nienawidzę was! – Krzyknęła dziewczyna, gdy goryle Laureano wcisnęli ją siłą do helikoptera. Opluła Haythama, który spojrzał na nią wściekle. Przetarł twarz i zobaczył na niej krew i ślinę. Zacisnął dłoń w pięść i uderzył w obudowę helikoptera parę milimetrów od głowy Claudii. Przestraszona dziewczyna zacisnęła oczy. Jej serce waliło jak u złapanego w sidła królika, który lada moment miał być zamordowany. Mężczyzna zbliżył usta do ucha dziewczyny i wyszeptał cicho:
– Masz szczęście, że to ja tu przyleciałem, a nie inny templariusz. Inny zabiłby Cię bez mrugnięcia okiem. Ba! Jeszcze by się tobą bawił. Sól, kwas, ostre jak brzytwa narzędzia. – Otworzyła szeroko oczy zaskoczona. Mężczyzna zapiął ją w pasy i skuł jej ręce kajdankami. – To tak na wszelki wypadek. Lecimy. – Mruknął zapinając swoje pasy. Założył słuchawki i pilot ruszył.
***
Connor nie mógł się skupić na rozpoczęciu roku. Siedział jak na szpilkach. Gdy tylko samochód jego ojca podjechał pod jego szkołę. Natychmiast podbiegł z Desmondem do niego i wsiadł. Nie był to jednak Haytham.
– Witaj Connor, dzień dobry Desmondzie.
– Kim pan jest? – Zapytał zaciekawiony chłopiec.
– Jestem kierowcą Pańskiego ojca. Nazywam się Ahmed. Pański ojciec nie mógł przyjechać. Zatrzymały go sprawy firmowe. Mam zawieść was do jego ojca.
– Do dziadka? – Zdziwił się Connor. Mężczyzna jedynie skinął głową i zawiózł ich.
***
Claudia otworzyła oczy. Leżała przykuta do czerwonej kozetki w nieznanym jej miejscu. Nawet nie wiedziała kiedy straciła przytomność. Czuła jak całe ciało ją piecze z bólu. Spróbowała usiąść, ale jedyne co zrobiła to wrzasnęła i opadła na miejsce. Oddychała z trudem.
– Kretynka. – Usłyszała zirytowany głos. Haytham wstał z fotela, odkładając dokumenty na biurko. Podszedł do niej. – Coś ty sobie myślała? – Zapytał szczerze.
– Za-bili ją! – Wysyczała.
– A ty chciałaś zginąć bo?
– Bo takich skurwieli jak wy trzeba likwidować! – Warknęła przez zaciśnięte zęby.
– Mamy ten sam cel. Pokój na świecie. – Mężczyzna zignorował jej słowa puszczając je mimo uszu i przykucnął przy niej. – Masz szczęście, jesteś tylko posiniaczona, nie masz nic złamanego. – Dziewczyna usiadła powoli. – Jak widzisz jestem inny niż Ci wszyscy… „skurwiele”, jak to ich pięknie nazwałaś. – Rozkuł jej ręce i spojrzał w złote oczy. – Zaufaj mi. Nic Ci nie zrobię.
Dziewczyna rozmasowała obolałe ręce i spojrzała na niego nie ufnie.
– Kłamiesz.
– Gdybym kłamał, to już dawno byłabyś martwa. – Rzucił po chwili Haytham i wstał. – Cóż… wy co prawda macie mniej krwawe metody, ale do niczego one nie prowadzą. Wasz cel jest ten sam. Zarówno templariusze, jak i Assassini chcą pokoju na świecie. Wy dochodzicie do wszystkiego rozmową i zabijacie tylko gdy musicie lub gdy jesteście w szale „zemsty”. To prawda, lecz nasze metody likwidują tylko słabych. A ty… nie jesteś słaba, mam rację?
Dziewczyna milczała lekko zirytowana jego słowami. Mimo wszystko miał rację. Nie była taka słaba na jaką się wyglądała na pierwszy rzut oka. . Wpatrzyła się w niego. Może nie słusznie oceniała go jako największe zło? Zmarszczyła brwi. W sumie miał rację. Gdyby nie on była by już dawno martwa.
– Do zemsty trzeba być dobrze przygotowanym. Nie dać się łatwo podejść, trzeba poznać wroga i zniszczyć go od środka. Znać jego czułe punkty, a nie iść na żywioł tak, jak ty… Ja twierdzę, że zemsta zawsze najlepiej smakuje na zimno. Jednym słowem zjebałaś jak to mówi teraz młodzież. – Rzucił do niej i zastanowił się przez chwilę. Haytham wpadł na pewien pomysł. – Chyba będę Cię trenował, widzę potencjał w tobie. Potrafisz posługiwać się ukrytym ostrzem, ale totalnie nie umiesz planować. Idziesz na żywioł. Gdy jesteś zła najważniejsze jest opanowanie. Nie możesz poddawać się emocją.
Dziewczyna rozchyliła usta i spojrzała zszokowana na Haythama. Znowu miał rację. Była zbyt krucha, zbyt delikatna, zbyt łatwo poddawała się emocją. Może czas na zmianę. Mężczyzna wystawił rękę.
– Chcesz zemsty? Dostaniesz ją. Nauczę Cię wszystkiego… – Mruknął Haytham. Dziewczyna nie pewnie spojrzała na dłoń.
– Nie ma nic za darmo. Czego chcesz w zamian? – Zapytała.
– Masz rację… Nie ma nic za darmo. Dostaniesz swój trening, ale w zamian oddasz mi wisiorek. – Uśmiechnął się. W tym uśmiechu była groza i dziewczyna czuła to na plecach.
– To jedyna rzecz po mojej matce. – Powiedziała jedynie. – To nie takie proste by się zgadzać na coś takiego… – Mruknęła łamanym angielskim. Miała wrażenie, że podpisuje pakt z diabłem, a stawką była jej dusza. Nie chciała też narażać innych Assassinów. Wisior był potrzebny nie wiadomo do czego. Bała się, ale z drugiej strony, czy miała inne wyjście? – Jeżeli nauczysz mnie wszystkiego co umiesz… – wiedziała, że to zwariowane, ale naprawdę pragnęła zemsty! – Zgoda. – Uścisnęła dłoń mężczyzny. – Co z Connorem? Pewnie się martwi. – Westchnęła przeciągle.
– Nie martw się. Zaraz się z nim zobaczę. – Powiedział spokojnie mężczyzna.
Haytham wiedział, gdzie nacisnąć, tak aby wszystko poszło po jego myśli. Doskonale znał psychikę ludzką. W końcu ukończył angielską akademie psychologii, z najwyższym wynikiem, przez co mógł ocenić czy dany człowiek jest warty jego zachodu czy nie. Ta dziewczyna była! Zdawał sobie sprawę, że Claudia jest silna psychicznie i może być niewrażliwa na Jabłko Edenu. Czuł jednak, że przeciągnie nastolatkę na swoją stronę. W końcu umysł dzieciaków był bardzo, bardzo plastyczny i podatny na różne sugestie. Wystarczyła jedna zgoda by mógł zacząć działać. Jabłko Edenu było na wyciągnięcie ręki. Najpierw przyjął Shay’a pod swoje skrzydła, teraz ją. Jego życie robiło się coraz ciekawsze. Shay był jego protegowanym numer jeden. Miał u niego opiekę i pomoc medyczną. Co prawda miał szesnaście lat, ale widać było niesamowity zdolności w tym dzieciaku. Był zwinny i szybki. Mało to, jeszcze potrafił idealnie grać. Był tak dobrym aktorem, że Haytham dałby mu bez wahania nagrodę Oskara. Nie była to jego zasługa. Nim trafił do domu dziecka, minął rok. W tym czasie był szkolony przez templariusza. Rodzice Shay’a zostali zamordowani przez jego grupę, ale chłopak ani się nie bał, ani nie walczył. Za boga nie chciał zostać Assassin’em. Później dowiedział się, że inni dorośli, Assassini molestowali go.
Myśli Haythama przerwała Claudia, która z powrotem opadła na miękką kozetkę.
– Ale mój wisiorek wróci do mnie, jak już osiągniecie swój cel? – Zapytała niechętnie. – Mówisz, że templariusze mają ten sam plan?… nie idee co Assassini? – Zapytała łamaną angielszczyzną.
– Tak. – Przytaknął.
– To po co ta wojna? Po co zabijacie się nawzajem? – Zapytała cicho, jej powieki stawały się ciężkie. Widział to.
Haytham nie znał odpowiedzi. Wzruszył ramionami.
– Nie wiem, ale chcę sojuszu, wiesz? – Zapytał, ale od trzymał tylko cichy oddech w odpowiedzi. Przykrył ją i wziął telefon z biurka. Napisał krótkiego sms’a: „Udało się. Mamy wisiorek!”. Wysłał. Po chwili dostał odpowiedź „To świetnie”.
…******…

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz