Rozdział: 8. – Dziadek.
Edward siedział w kuchni i popijał herbatę, gdy nagle zadzwonił dzwonek do jego drzwi. Wstał i poszedł je otworzyć. Zobaczył Connora i Desmonda. Poczuł zaskoczenie, ale też euforyczną radość. Był dumny, że ma wnuka. Wiedział o tym, od początku, dlatego nie pozwalał mu nic zrobić w domu dziecka. Niestety nie wziął go, ponieważ nie miał czasu na zajmowanie się wnukiem. Miał inne ważne rzeczy do roboty, jak papierkowa robota, spotkania z bractwem czy zwykłe polowania na templariuszy, którzy jedni po drugich kończyli żywot. Czasy się zmieniły jednak metodyka została taka sama. Cicha wojna trwała od zarania dziejów.
Dom dziecka był jednak innym miejscem. Powoli miał uczyć brutalności świata i wcielać dzieciaki do bractwa. Te które dało się uratować były swego rodzaju błogosławieństwem dla następnych Assassinów. To jednak powoli się kończyło. Templariusze byli coraz bardziej brutalni, zabijali coraz częściej. Bez wahania. Niemowlęta, dzieci, matki, ojcowie. Wszyscy! Mężczyzna miał nadzieję, że uda mu się przekazać jak najwięcej młodemu, nie doświadczonemu pokoleniu. Gdy odchodził na emeryturę nie miał pewności czy dobrze robi. Kochał i uwielbiał dzieciaki z ośrodka.
Connor był inny niż wszyscy. Chłodny, stonowany, strasznie mądry. Miał nadzieję, że odda mu swoje zasłużone miejsce w bractwie.
Dzisiaj wiedział jednak, że czekają go wyjaśnienia. Connor mógł mieć pretensje do niego.
– Dzień dobry?
– Witaj Connor, Desmond. Wejdźcie chłopcy. – Powiedział mężczyzna i pozwolił przejść dzieciakom przez drzwi. – Nie spodziewałem się was tutaj. Co tu robicie? – Zapytał niepewnie.
– Przyjechaliśmy bo kierowca taty nas tu wysadził i powiedział, że mamy tu poczekać na niego. – Mruknął Connor i usiadł na kanapie w salonie.
– Chcecie coś do picia? – Zapytał niepewnie mężczyzna nie wiedząc co ma zrobić. Desmond usiadł grzecznie przy Connorze.
– Ja po proszę gorącą czekoladę. – Powiedział radośnie chłopiec, a Connor patrzył tylko bez słowa na dziadka.
– O-okay. – Edward uśmiechnął się głupio i podrapał po głowie. – Connor a…
– Dlaczego mnie nie zabrałeś? Myślałem, że cała moja rodzina nie żyję. – Zapytał smutno Connor i spuścił wzrok.
– Connor to nie takie proste. – Mężczyzna spojrzał na wnuka. – Wiem, może to samolubnie zabrzmieć, ale nie miałem możliwości adopcji ciebie. Miałem zbyt dużo obowiązków. Uwierz mi, nie zostawiłbym Cię na pastwę losu, gdybym nie musiał zajmować się domem dziecka, bractwem i papierkową robotą. – Edward spojrzał Connorowi prosto w oczy. – Będziesz musiał zająć moje miejsce. Wtedy zrozumiesz. – Mężczyzna podrapał się po siwej brodzie i uśmiechnął do chłopców. – Pamiętam, gdy Cię przyjąłem byłeś taki mały. Niemal jak Desmond, jeszcze trzy lata temu. – Kucnął przy dzieciach. – Cieszę się, że przeciągasz ojca na właściwą drogę.
– Ale ja jeszcze nie zacząłem. – Powiedział Connor i zamyślił się. Nawet nie wiedział od czego może zacząć. Wiedział, że stary Kenway nie pożyje zbyt długo. Mimo, że był wciąż w doskonałej formie i wciąż umiał wspinać się po dachach, zło nie spało. – Dziadku pomożesz mi? – Zapytał nie pewnie. – Mogę tak do ciebie mówić?
– Jasne! – Krzyknął radośnie mężczyzna i przytulił chłopaka.
– A-a ja? – Zapytał Desmond, a Edward wystawił do niego rękę.
– Też możesz.
Chłopiec podszedł i został wciągnięty w mocny, męski uścisk.
– Dobra, co pijecie? Desmond ty gorącą czekoladę, tak? A ty?
– Ja po proszę herbatę. – Powiedział Connor i usłyszał dźwięk telefonu, który zabrzęczał krótko, w jego kieszeni. – Tata będzie za piętnaście minut.
– To jemu zrobię kawę. – Mruknął szczęśliwy Edward i nastawił wodę.
Piętnaście minut spędzili na rozmowie i pytaniach o ród Kenway’ów.
– W młodości miałem kobietę. Bardzo ją kochałem. Niestety życie ułożyło się tak, że musiałem bardzo często wyjeżdżać w interesach. Caroline, bo tak się nazywała – mężczyzna uśmiechnął się na wspomnienie jej długich, rudych włosów i pięknego, szczerego uśmiechu – była cudowna. Kochała mnie szczerą miłością. Postanowiliśmy się pobrać by żyć długo i szczęśliwie. Niestety po urodzeniu mi córki zachorowała na zapalenie płuc i zmarła. Jenny była przy niej, a ja byłem w tedy na morzu – zacisnął pięści i uderzył nimi w stół.
– Dziadku jeśli nie chcesz to nie musisz opowiadać. – Szepnął cichutko Desmond, widząc jak mężczyzna się męczy.
– Dzięki, chłopcze, ale chcę to w końcu z siebie wyrzucić… – Mruknął i poczochrał go po głowie. – A więc… po śmierci Jenny została ze mną. Nie byłem nigdy zbyt dobrym ojcem, na to wychodzi, bo ta znalazła mi drugą kobietę. Tessa była aktorką i moją drugą żoną. Nie kochałem jej tak jak Caroline, ale była przy mnie, gdy jej potrzebowałem. Urodził nam się Haytham. Można by powiedzieć, że wiedliśmy idealne życie. Niestety któregoś dnia przyłapałem ją z kochankiem w łóżku i nie wybaczyłem tego. Rozwiedliśmy się i wyjechałem. Tutaj odżyłem i zacząłem dużo pracować i znalazłem tu bractwo Assassinów. Owszem miałem drobne problemy z alkoholem, ale dzięki właśnie wcześniej wymienionemu bractwu pozbyłem się nałogu. Haytham oczywiście mnie znienawidził, że zostawiłem go z matką, która wolała Jenny do towarzystwa, niż go. Nie odwiedzałem ich, bo nie chciałem robić mu nadziei, że wszystko wróci do tego co było kiedyś. Wiele lat później dowiedziałem się, że Haytham przyleciał parę razy do stanów i owszem śledziłem go, bo chciałem wiedzieć jak się miewa, a miewał się świetnie. W między czasie zostałem mistrzem i owszem znałem się z twoją matką, Connor i to świetnie, ale byłem zaskoczony, że Haytham się w niej zakochał. Już w tedy wiedziałem, że mój syn jest templariuszem, a to wszystko dzięki twojej matce, która poinformowała mnie o tym. Doszły do mnie też słuchy, że jest mistrzem zakonu. Ojciec Ci pewnie powiedział o pamiętnej imprezie dobroczynnej? – Spojrzał wnukowi w oczy, a ten uśmiechnął się i skinął szybko głową. – To właśnie tam to się stało. Twoja matka przechwyciła jabłko zabijając jednego z templariuszy i podarowała je matce Desmonda, a twój ojciec Connor został mianowany mistrzem. Jabłko jednak przepadło…
– Ojciec mi powiedział, że poznali się z mamą na balu charytatywnym.
– Tak, to prawda. – Mężczyzna skinął mu głową. Nagle dzwonek do drzwi rozbrzmiał niczym gong w pustej Sali lekcyjnej.
– Siedźcie sobie chłopcy, to pewnie twój ojciec Connor. – Edward wyszedł z kuchni i przemierzył krótki korytarz, Po czym otworzył drzwi. Ostrożnie bo nigdy nie można być pewnym czy to aby nie śmierć czeka po drugiej stronie. Na szczęście był to jego syn. Haytham stał w długim granatowym płaszczu i zmierzył ojca krytycznym wzrokiem. Flanelowa koszula i ciemne znoszone jeansy.
– Ojcze.
– Wchodź… Bo zimno wpuszczasz. – Prychnął cicho Edward, a Haytham wszedł do domu.
– Ha, ha, bardzo śmieszne. – Rzucił oschle, Haytham. – Gdzie chłopcy?
– W kuchni.
– Chłopcy! Idziemy.
– Tato, możemy jeszcze chwilę zostać? Dziadek opowiada nam o rodzinie.
– Wchodź, napij się kawy. – Powiedział mężczyzna i poklepał go po plecach. Haytham skrzywił się, ale powoli wszedł do pokoju.
– Dobrze, ale później idziemy. Nie mam siły na siedzenie tu. Chcę odpocząć po ciężkim dniu pracy, ojcze.
– Cóż takiego więc się działo, Haythamie, że jesteś zmęczony.
– Nie powiedział Ci? – Uniósł brew.
– Nie zdążyłem. – Przyznał się Connor.
– Ale do czego? – Zapytał nie pewnie czy chce wiedzieć Edward.
– Musiałem ratować jego miłość życia przed łapami templariuszy. – Prychnął cicho, z irytowany. Connor spąsowiał na policzkach i otworzył usta chcąc zapytać czy mu się udało. Cały czas myślał o dziewczynie, ale gdy przekroczył próg domu Edwarda, jakoś przestał. Jego serce zabiło szybciej. – Nim otworzysz usta. Tak! Żyje. – Stwierdził mężczyzna zmęczonym głosem i upił spory łyk kawy z postawionego mu pod nos kubka.
– To Ci dobrze zrobi synu. – Westchnął Edward. – Connor, mam nadzieję, że nie długo ją poznam. – Uśmiechnął się, a chłopak zarumienił się jeszcze bardziej.
***
Connor miał nadzieje, że naprawi relacje między ojcem, a dziadkiem. Widział, że powoli wracają do tego co było kiedyś. Edward kochał syna bardzo mocno. Może gdyby nie ta zdrada faktycznie byliby szczęśliwą rodziną?
Wrócili do mieszkania grubo po godzinie dwudziestej pierwszej. Connor spojrzał na zmęczonego ojca i stwierdził.
– Zrobię Ci kolację tato.
– Nie musisz. Nim przyjechałem po was to zjadłem spory obiad. Lepiej idź do siebie. Musisz być równie zmęczony co ja. – Powiedział Haytham. Desmond zasnął w aucie, przez co mężczyzna musiał go wnosić do mieszkania na rękach. – Otwórz mi tylko drzwi. – Szepnął mężczyzna, a chłopiec mruknął coś tylko pod nosem. Connor wykonał prośbę ojca. Otworzył drzwi by ten mógł położyć Desmonda spać.
– No dobra to ja idę się umyć. – Mruknął Connor i zniknął w pokoju. Zdjął pusty plecak z ramienia i położył go na podłodze. Uniósł głowę i otworzył usta zaskoczony.
– Hej. – Szepnęła Claudia siedząc na jego łóżku.
– Cześć?… – Connor pokręcił głową. – Cześć… co ty tu robisz? Jak tu weszłaś? – Zapytał zaskoczony chłopak.
– Przez okno. Weszłam przez okno. – Rzuciła krótko i zbliżyła się do niego niepewnie. – Przepraszam za wczoraj. – Szepnęła.
– Martwiłem się. – Objął ją mocniej, a ta jęknęła z bólu. – Oh! Co Ci?!
– Świry z Abstergo mnie trochę poturbowały. Nic mi nie będzie. – Bąknęła i podrapała się po tyle głowy. – Na szczęście twój ojciec mnie uratował. – Powiedziała cicho dziewczyna. – Jestem mu wdzięczna. – Nastała cisza. – Mogę zostać na noc? – Zapytała niepewnie.
– Jasne. – Przytaknął szybko i puścił ją. Dziewczyna zachowywała się trochę inaczej niż wcześniej. – Co się stało? Gdzie twoja wszech obecna radość?
– Co? – Uniosła brew. – A! Tak… Smutno mi, że zabiłam tak mało templariuszy.
– Wiesz, miałabyś ogromny problem z tym by wszystkich zabić. Ich tam jest chyba z czterystu.
– Zabiłam tylko dziewięciu! – Jęknęła cicho i spuściła głowę. – Cholera Connor czy ty rozumiesz?! Dziewięciu! – Krzyczała, coraz głośniej, aż w końcu nie wytrzymała rozpłakała się i ukryła w jego ramionach. Connor nie wiedział co się z nią dzieje. Wyglądała na pękniętą. – Naj-naj-g-g-oorszę je-je-jest t-to, że to moja wina. – Chłopak uniósł jej twarz dłoniach.
– Nie prawda. Ona sama chciała się w to pakować. Sama Ci pomagała. Nie możesz się obwiniać, a nawet jeśli to co Ci to da? – Otarł jej łzy delikatnie palcami. – Nie powinnaś tak myśleć. – Wziął ją na ręce i zaniósł na łóżko. – Zdrzemnij się. – Szepnął i przykrył jej ciało. – Ja idę się umyć.
– Connor? Serio myślisz, że to nie moja wina?
– Jasne, że nie. – Uśmiechnął się. – Pogadamy jak się zdrzemniesz, okay?
***
Rano do pokoju Haythama zaczęły wpadać pierwsze promienie słońca. Mężczyzna zamrugał i ziewnął głośno. Wstał z wygodnego, choć zawalonego papierami łóżka. Przemknął do łazienki jak kot, Przemył twarz zimną wodą, a następnie poszedł do kuchni. Zrobił chłopcom kanapki i zapukał do syna. Odpowiedziała mu jednak głucha cisza. Westchnął cicho i uchylił delikatnie drzwi wsadzając głowę do środka pokoju Connora. Zdziwił się widząc śpiącą Claudie i Connora. Westchnął i wyszedł. Czuł się dziwnie. Nigdy nie czuł się tak jak w tej chwili. Oparł głowę o ścianę i przeklął głośno. Zrozumiał, że jego pomysł nie jest idealny. Nie jest tak dopracowany jakby chciał.
Ktoś ucierpi… pomyślał jedynie i westchnął. Zerknął jeszcze raz na śpiących i przytulonych do siebie nastolatków. Nie chciał do tego dopuścić. Dziewczyna mruknęła coś cicho przez sen i przytuliła się bardziej do Connora. Jego plan zapomniał, że jego syn jest zakochany w dziewczynie. Miał mieszane uczucia, ale wiedział, że nie może się ani poddać, ani wycofać. Było już za późno. Ci na górze zaczynali się niecierpliwić. Jeśli tylko zacznie coś innego kombinować to… zginie, a chłopcy wrócą do domu dziecka. Haytham westchnął i zamknął drzwi od pokoju Connora.
Desmond wyszedł ze swojego pokoju i idąc w kierunku łazienki. Przetarł oczka i spojrzał na Haythama.
– Dzień dobry. – Powiedział i zniknął w łazience.
– Witaj mały. – Odparł machinalnie mężczyzna. – Kanapki są na stole. – Dodał jeszcze.
– Dziękuję! – Krzyknął chłopiec z łazienki.
Haytham zrobił sobie kawy. Postawił też trzy kubki, na wypadek, jakby Connor nie był sam, a prawie na pewno nie był. Wgryzł się w kanapkę z serem i szynką. Intensywnie myśląc nad planem dalszego działania. Na pewno nie chciał krzywdzić syna. Mimo wszystko Claudia byłaby idealna w jego pomyśle.
Po chwili dołączył do niego Desmond i ziewając spojrzał na opiekuna. Uśmiechnął się pokazując rząd krzywych mleczaków.
– Nad czym Pan myśli? – Zapytał bystry chłopiec.
– Nad tym czy dać Ci herbaty czy kakao. – Skłamał gładko mężczyzna. Chłopcu zabłyszczały oczy.
– Poproszę kakao! – Pisnął radośnie.
– Jasne.
Po chwili oboje usłyszeli huk w pokoju Connora. Haytham przewrócił oczami i poszedł do pokoju syna.
Zapukał i usłyszał chichot dziewczyny, który został szybko stłumiony przez coś.
– Connor wszystko w porządku?
– Tak! Tak! – Jęknął obolały chłopak.
– Mogę wejść?
– Nie! – Odparł szybko. Zbyt szybko.
– Wiem, że masz gościa. – Odparł i nacisnął na klamkę wchodząc do pokoju syna. Zobaczył nie codzienny widok i sam zaczął się śmiać. Connor leżał rozwalony jak żaba. Jego nogi i tyłek zwisały z łóżka, zaplątane w kołdrę, a twarz i reszta pół nagiego ciała leżały na ziemi.
– Dzięki za troskę! – Odparł i prychnął w taki sposób, że jego krzywka odsłoniła mu zasłonięte oczy.
– Oj! Nie fochaj się. – Dziewczyna pomogła mu wstać.
– Co się właściwie stało? – Zapytał Desmond, drapiąc się po głowie.
– Connor chciał iść do łazienki, ale zaplątał się w kołdrę, a następnie przewrócił się. – Odparła Claudia. – A tak poza tym dzień dobry Haythamie. – Mruknęła.
– Dzień dobry Claudia. – Odparł i uśmiechnął się do niej w ojcowski sposób. – Śniadanie na stole. – Rzucił jeszcze mężczyzna i wyszedł z pokoju zabierając Desmonda.
***
Sobotni poranek zaczął się od dziwnej sytuacji z kołdrą i od wparowania ojca do jego pokoju. Connor chciał wiedzieć skąd Haytham zna dziewczynę, ale jakoś mu to umknęło wcześniej. Znaczy sam w sumie mu o niej powiedział, ale nie miał pojęcia, że mówią sobie na TY.
– Skąd znasz mojego ojca? – Zapytał w końcu Connor przy kanapkach i herbacie.
– Z…
– Z domu dziecka. – Mruknął mężczyzna i nie było to do końca kłamstwo, bo w sumie tam ją poznał. W nocy kiedy włamali się do gabinetu Haythama siedziała na fotelu i kazała iść mężczyźnie za swoim synem. Dziewczyna uniosła brew, ale nic nie powiedziała.
– To może inaczej czemu mówicie sobie na ty? Tato to trochę dziwne… Spoufalasz się z moją dziewczyną. – Connor spoglądał to na dziewczynę, na której policzkach zaczął robić się rumieniec, to na swojego ojca.
– Twój ojciec mnie…
– Pomaga mi w papierach. – Haytham znów przerwał dziewczynie, a ta zacisnęła usta w cienką linię, a później po prostu przytaknęła. Powoli zaczynało do niej docierać, że ojciec nic mu nie powiedział o tym, że ją trenuje.
– Claudia to prawda? – Dziewczyna beznadziejnie kłamała, a fakt, że po prostu przytaknęła dał chłopakowi do myślenia. Zero monologu, zero jakiś dziwnych opowieści. Chyba powinni pogadać wczoraj, a nie po prostu iść spać. Dziewczyna zasnęła na jego łóżku skulona, a on po prostu ją przytulił. Pozwolił jej się wtulić w siebie. Spali tak do rana i nie było szans pogadać o tej całej sytuacji. Wiedział tylko tyle, że ojciec uratował ją. Myślał, że odwiózł dziewczynę do sierocińca od razu, ale coś musiało się wydarzyć bo widać było jak na dłoni, że dziewczyna go oszukuje.
Zapadła nie przyjemna cisza, którą można by kroić nożem. Jedynie Desmond nic z tej sytuacji nie rozumiał, postanowił więc się odezwać.
– Chodźmy do central parku, albo do wesołego miasteczka. – Pisnął radośnie.
– Ooo… To świetny pomysł. – Powiedział Haytham.
– To wyjedźcie, a ja wracam do siebie, bo mnie będą szukać. – Dziewczyna wstała i poszła się ubrać.
– Okay. – Mruknął jedynie Connor, a jego ojciec zmierzył oddalającą się dziewczynę chłodnym wzrokiem. – Tato! – Jęknął nie zadowolony chłopak. – Czemu mnie okłamujecie? – Prychnął chłopak.
– Desmond idź się ubierać zaraz zawieziemy Claudie do domu dziecka. – Mężczyzna zignorował Connora.
– Tato! – Warknął chłodno.
– No co? Synu nie mogę Ci powiedzieć i tyle! – Powiedział zimnym tonem. – To sprawa między mną, a nią. Nie możesz się wtrącać w sprawy których nie rozumiesz. – Burknął.
– Ale ja…
– Bez dyskusji. Idź się ubierać. Zaraz wychodzimy.
…******…
Oho! Grroźny Haytham zaczyna być groźny ^^. Mam nadzieję, że rozdział nie ma zbyt dużo błędów. Jeśli tak to przepraszam xD.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz