środa, 3 lutego 2021

Part: 9 – Wesołe miasteczko..

 Jakoś mi się ten rozdział średnio podoba :(.

Rozdział: 9. – Wesołe miasteczko.

Minęło kilka godzin od wspólnego śniadania. Connor koniecznie chciał wiedzieć czemu dziewczyna go okłamuje, ale nikt nie chciał mu nic powiedzieć. Westchnął. Wyszli z domu jakieś, cztery godziny temu, a ojca wciąż nie było przez co chłopak irytował się jeszcze bardziej. Przecież do domu dziecka były tylko dwie przecznice! Tak. Haytham zawiózł ich do wesołego miasteczka, później miał zabrać Claudie z powrotem do ośrodka.

Skorzystali już prawie z połowy atrakcji jakie im dawało wesołe miasteczko. Samochody na prąd, wszystkie karuzele, czy nawet diabelski młyn, na którą miał ochotę chłopiec. Szli w różne miejsca. Spróbowali waty cukrowej, a ojca Connora jak niebyło tak nie ma.

To będzie dłuugi dzień, pomyślał Connor i usiadł na ławce. Desmond biegał między atrakcjami i oglądał co rusz to nowe zabawki powieszone na sznurkach w budkach z konkurencjami. Nagle zauważył tą jedyną, piękną, wielką rzecz. Zakochany podbiegł do Connora i pociągnął go za sobą do stoiska.

ŻYRAFA! – Pisnął zachwycony chłopiec i wskazał na prawie metrową zabawkę. – Chcę żyrafę. – Powiedział prosząco. – Prooooszę!

Na pewno? – Zapytał Connor podchodząc do stoiska i wyciągając portfel z kieszeni spodni, spojrzał na wysokiego mężczyznę w wytartych jeansach i w bluzie z kapturem.

Taak! Taaak! – Odparł chłopiec podskakując w miejscu.

No dobra. – Spojrzał na rząd butelek ustawionych na blacie. To nie powinno być trudne, westchnął. – Dzień dobry, Ile? – Sprzedawca uśmiechnął się i podał im trzy kupony.

Dzień dobry. Dolar się należy, jak dla was chłopaki. Masz uroczego braciszka.

Dziękuję. – Powiedział Connor.

Chłopak zapłacił. Otrzymał trzy piłki i zaczął celować. Pierwsza, strąciła jedną butelkę, ustawioną na środku piramidy, przez co strącił trzy górne. Druga i trzecia trafiły idealnie w dół podstawy, strącając tym samym pozostałe. Desmond pisnął radośnie i przytulił Connora.

Brawo synu. – Haytham pojawił się za nim nie wiadomo skąd. Poczochrał pierworodnego po ciemno brązowych włosach.

Nie rób mi tak! – Warknął Gdzie byłeś tak długo? – Zapytał chłodno Connor.

Zawiozłem twoją dziewczynę do ośrodka, a później musiałem zawieść dokumenty do drugiej pracy i załatwić kilka spraw. Abstergo działa siedem dni w tygodniu, jakbyś nie wiedział, synu.

Haytham nie kłamał. Abstergo faktycznie działało siedem dni w tygodniu. Connor wiedział o tym, w końcu to placówka zajmująca się między innymi medycyną. Mężczyzna odebrał wielką żyrafę od sprzedawcy, Po czym podał ją Desmondowi. Zaproponował im wszystkim frytki. Desmond z chęcią przyjął propozycję i jedną ręką przytulił pluszowego przyjaciela, drugą zaś złapał Connora za rękę.

***

Haytham wysadził chłopców obok wejścia do wesołego miasteczka, dał Connorowi trochę pieniędzy i powiedział, że nie długo przyjedzie. Claudia uśmiechnęła się do Connora i dała mu buziaka w policzek. Obiecała, że wpadnie do niego niedługo. Ten skinął głową i odwzajemnił uśmiech. Drzwi się zamknęły, Po czym w samochodzie nastała nie przyjemna cisza.

Zepsułaś. – Burknął niezadowolony mężczyzna.

Zepsułam. – Przyznała nastolatka. – Nie lubię kłamać… nie. Nie umiem tego robić. – Rzuciła dziewczyna.

Rozumiem, ale jak chcesz się uczyć z templariuszem to musisz się tego nauczyć czy tego chcesz czy nie.

Okay, ale bardzo mi się to nie podoba. – Skręcili na zakręcie w prawo. Dziewczyna zamrugała zaskoczona. – Przecież w drugą stronę do domu dziecka.

Wiem. – Mruknął. – Ale muszę zawieźć dokumenty i dostaniesz pierwszą „Assassinską” misję. Spróbujesz przejść niezauważona do mojego gabinetu.

Mężczyzna zaparkował samochód przed biurem. Wysiadł z samochodu i podał jej kartę z chipem do wejścia głównego.

Resztę robisz sama. – Stwierdził z uśmieszkiem. Wyciągnął drugą kartę z białego notesu. – Masz godzinę, aby dostać się na piętnaste piętro, gabinet numer siedem. Jak Ci się to uda, twoja sprawa, tylko uważaj na kamery. – Powiedział spokojnie mężczyzna i poszedł do budynku.

Czuł, że dziewczyna go obserwuje. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i przyłożył kartę na jej oczach do drzwi, aby widziała, że ta działa. Wszedł do środka. Przywitała go uśmiechnięta rudowłosa młoda kobieta. Miała na sobie czarny uniform recepcjonistki. Ochrona jak zwykle się nic nie robiła tylko grała sobie w te swoje gry na smartfonach i od czasu do czasu tylko zerkali na kamery. Jeden z trzech ochroniarzy nawet chyba spał. Mężczyzna przewrócił oczami, ale nie skomentował tego.

Witaj Elise. – Rzucił Haytham z francuskim akcentem. Elise uśmiechnęła się łagodnie i skinęła mu głową.

Góra prosi o raporty. – Mruknęła tylko z nutą niezadowolenia w głosie, a Haytham zbladł.

Przecież dopiero zacząłem szukać.

Ja tylko przekazuje.  – Mruknęła, a Haytham westchnął.

Dam im tyle ile mam. Powiedz Lukrecji, żeby już łączyła. Będę za dwie minuty na górze. – Mruknął mężczyzna, a Elise skinęła mu głową. Haytham poszedł do windy, poprawił włosy i powiedział, że chce wjechać na piętnaste piętro. Męski głos potwierdził i trzydzieści sekund później był już na górze.

Lukrecja – jego sekretarka – miała na sobie swoją ulubioną białą koszulę rozpiętą na trzy pierwsze guziki i czarną, krótką spódnicę sięgającą jej połowy uda. Jej długie, sięgające końca pleców, blond włosy były spięte na wysoki kok. Na widok mężczyzny zatrzepotała długimi, czarnymi rzęsami.

Dzień dobry Haytham! – Rzuciła seksownie. – Umówiłam Cię już. Za minutę masz spotkanie. – Dodała, a Haytham wszedł do gabinetu, odpalił szybko laptopa. Poczekał chwilę i włączył duży, zajmujący połowę ściany telewizor, gdzie przerzucił sobie ekran z rozmową. Usiadł wygodnie na krześle. Otrzymał połączenie.

Witam szanowną radę. – Powiedział opanowanym do granic możliwości głosem. W głowie jednak szalał, a serce waliło mu w klatce piersiowej jak szalone. – Słyszałem, że chcecie wiedzieć jak postępy.

Oczywiście. Chcemy wiedzieć wszystko, co się dzieje. W ostatnich doniesieniach słyszeliśmy, że w Seattle było trzęsienie ziemi związane rzekomo z jabłkiem Edenu? To była jednak bujda i szef tamtego Abstergo zniknął w tajemniczych okolicznościach, wiesz o tym, prawda? – Powiedział męski szorstki głos.

Haytham odchrząknął. Wiedział, że to groźba, ale zrzucił to na barki irytacji. Na ekranie monitora pojawił się alert, ale Haytham zignorował go, naciskając odrzuć. Domyślił się, że to Claudia weszła do budynku, jeśli jednak to powiadomienie się powtórzy będzie musiał zareagować. 

Oczywiście, że wiem. Teraz jest tam mój przyjaciel. Ale nie o tym miałem mówić. Raport. – Zaczął. – Ostatnia fala Jabłka była kilka dni temu, w moim domu dziecka. – Powiedział z udawaną radością. Tak naprawdę nienawidził siebie. Robił to dla syna i Desmonda. Wiedział, że gdyby tego nie zrobił to prawdopodobnie wszyscy byliby już dawno martwi. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jakby skłamał to rada zaraz by o tym wiedziała i zabiła go, a wtedy Connor wróci do domu dziecka, które zostałoby już na zawsze pod opieką templariuszy. – Jednakże… – Dodał szybko widząc nagłe poruszenie w śród jego słuchaczy. – Żeby nie być gołosłownym podsyłam dowód. – Włączył udostępnianie ekranu i wrzucił na ekran odczyty sejsmiczne, które były robione codziennie właśnie związku z poszukiwaniem jabłka. Faktycznie w jednym miejscu odczyt był zupełnie inny. Wysoki, ciemnoczerwony, przechodzący w czerń. – Odkryłem, że to jabłko nie wywołuje żadnych trzęsień ziemi, ani niczego takiego. Kontroluje ludzkie umysły i tworzenie iluzji.

Jak chcesz je odzyskać? – Zapytała kobieta.

I tu mam pewien pomysł… wcielę najlepszego z naszych ludzi do projektu „O.J.E”, czyli „Odzyskanie Jabłka Edenu”. Będzie naszym szpiegiem. Jak tylko się dowie gdzie jest ten artefakt to natychmiast da mi znać. – Powiedział spokojnie Haytham.

Chyba nie zależy Ci na tych dzieciach? Zresztą to ośrodek w którym są nasi wrogowie! – Rzucił męski głos wrogo.

Nie, oczywiście, że nie. – Zacisnął zęby na wardze tak mocno, że aż poczuł krew w ustach. Nie mógł przecież powiedzieć, że ma syna, ani tym bardziej, że jego syn ma dziewczynę w tamtym miejscu. To by groziło jego życiu. Ich życiu i innych dzieci. 

Więc nie musimy czekać. Wyślemy tam naszych ludzi i wymordujemy wszy…

To głupi pomysł. – Przerwał kobiecy głos siedzący do tej pory cicho. – Co pomyślą zwykli ludzie? Ci co nie są po żadnej stronie? Przestaną nam ufać, leczyć się czy kupować technologię. Podoba mi się twój pomysł Haythamie. Wciel go w życie.

Tak jest… – Rozłączyli się, a Haytham zakrył twarz dłońmi i westchnął głośno z ulgą. Oparł się o oparcie. – Na wszystko co istnieje… dziękuję.

Za co? – Zapytała retorycznie Claudia opierając się o framugę drzwi i patrząc złotymi, jak kot oczami na mężczyznę.

Nie ważne. Widzę, że Ci się udało. – Mruknął i zerknął na laptopa, gdzie cofnął sobie nagranie z kamer i sprawdził jak sobie poradziła. Kamery uchwyciły ją tylko raz. Na samym początku przy wejściu. Tak jak mężczyzna myślał, że to właśnie ona weszła.

Masz nie kompetentnych pracowników. – Zaśmiała się i związała włosy. – Ta ruda na dole albo udawała, albo serio mnie nie widziała. W sumie prześlizgnęłam się bezszelestnie zaraz za jej kontuarem, potem przykleiłam się do barierki i biegiem przemieściłam się pomiędzy trzema filarami. Dotarcie do windy między pracownikami też nie było jakoś bardzo trudne. Najprościej było z blondynką. Jest po prostu głupia. Powiedziałam, że mam pilną przesyłkę do dostarczenia i zaraz mnie wpuściła. – Mruknęła.

Odszczekaj to gówniaro… – Lukrecja przystawiła jej broń do tyłu głowy i odbezpieczyła ją. – Szefie co z nią zrobić? – Zapytała kobieta, a Haytham wzruszył ramionami.

Nic. – Odparł. – To moja uczennica. Claudia. To było jej pierwsze zadanie. Włamanie się tu. – Westchnął mężczyzna i pokręcił głową. Lukrecja odsunęła broń od głowy Claudii i zabezpieczając ją schowała do kabury pod swoją mini. Nastolatka odskoczyła i stanęła na środku pomieszczenia lekko zaskoczona. – Nie podołałaś… na razie. W normalnych warunkach byłabyś już martwa.

Dziewczyna zawstydziła się.

Przepraszam. – Bąknęła do blondynki, a ta przewróciła oczami.

Dziękuję Lukrecjo, możesz odejść. A ty, Claudia… – Uwaga Haythama skupiła się całkowicie na dziewczynie. – Pójdziesz ze mną… – Mruknął wstając z fotela. Wyszli z biura idąc na plac treningowy. – Zostaniesz tu przez trzy kolejne godziny i będziesz ćwiczyć strzelanie do celu tak długo, aż Cię ręce nie zaczną boleć, rozumiesz? Masz opanować do perfekcji strzelanie w głowę i w serce. – Mruknął mężczyzna, sięgając po zwykły pistolet. – Trzymaj. Potrafisz ładować magazynek? – Zapytał podając jej go. Claudia złapała jedno i drugie do rąk, ale spojrzała na niego zaskoczona.

Przecież Assassini nie zabijają w ten sposób. – Burknęła z oburzeniem, a mężczyzna tylko parsknął śmiechem.

Wiem, ale to nie jest pole treningowe Assassinów tylko templariuszy, a my głównie strzelamy i używamy broni białej. – Powiedział i załadował pistolet Po czym strzelił do papierowej tarczy tak szybko, że dziewczyna aż pisnęła. Trzy idealnie wymierzone kule przebiły się przez głowę, gardło i serce. – Widzisz? 

Widzę. – Przyznała i spróbowała wsunąć magazynek do pistoletu. Gdy jej się to udało strzeliła raz, a odrzut prawie posłał ją na ziemię. Na szczęście Haytham wystawił dłoń i przytrzymał ją także ta nie upadła.

Musisz inaczej stanąć. – Powiedział Haytham i postawił ją na nogi. Złapał ją od tyłu i wyprostował jej plecy tak żeby się nie garbiła, a następnie, rozepchał jej nogi tak, aby stała w lekkim rozkroku, złapał jej ręce i ustawił w odpowiedni sposób. – Uspokój oddech i strzel. – Powiedział i odsunął się od niej powoli. Dziewczyna zrobiła wszystko co kazał jej Haytham.

Uspokoiła oddech i strzeliła. Pierwszy strzał chybił, drugi i trzeci trafił w klatkę piersiową jakieś trzy centymetry od serca, a ostatni w brzuch.

No, ładnie. Twój cel się wykrwawia. – Zaśmiał się Haytham. – Chodzi o zabicie celu, nie aby powoli umierał.

Wiem… – Warknęła dziewczyna i posłała jeszcze dwa pociski, które tym razem przebiły kawałek kartki z namalowanym człowiekiem w kapeluszu trafiając w sam środek czaszki.

I tak, właśnie masz strzelać. – Powiedział do dziewczyny. – Brawo.

***

Trzy godziny minęły im szybko. Dziewczynie zrobiły się pęcherze na dłoniach i palcach, o czym nie powiedziała mężczyźnie. Opadła na kolana i westchnęła ciężko. Utrzymywanie jednej pozycji przez kilka godzin było piekielnie męczące.

Chyba masz dość, co? – Zapytał mężczyzna i zabrał jej pistolet.

Tak. Chyba tak. – Spojrzała na swoje dłonie i ukryła je w ciemnozielonej bluzie Connora szybko, zbyt szybko.

Pokaż. – Rzucił spostrzegawczo Haytham tonem nieznoszącym sprzeciwu. Dziewczyna wyciągnęła niechętnie dłonie z kieszeni i pokazała je. Miała mnóstwo drobnych bąbli. – Nic Ci nie będzie zaraz je przebijemy.

Poszli na recepcje. Elise zaskoczona otworzyła usta, ale nim zdążyła coś powiedzieć, Haytham rzucił do niej, żeby podała mu apteczkę. Ruda natychmiast wykonała polecenie szefa i przyglądała się dziewczynie nie ufnie.

Elise przestań. Wiesz, że powinienem Cię zwolnić? – Rzucił Haytham i wyciągnął sterylną igłę i bandaż. – Nie gap się na nią jakbyś ducha zobaczyła. To moja uczennica. – Zaczął przebijać brzydkie blazy. Dziewczyna jęknęła niekontrolowanie z bólu, ale zacisnęła zęby. Kontrolowanie mimiki wychodziło jej chyba najlepiej. Miała pusty wyraz twarzy. Ciekawe czy długo to ćwiczyła.

Szybko pozbyli się szpecącego problemu. Mężczyzna ostrzegł, że teraz zaboli, a Claudia zacisnęła zęby gdy tylko poczuła wodę utlenioną na rękach. Zabandażował jej ręce i puścił jej oczko.

Dzień dobry. – Przywitała się dziewczyna z recepcjonistką, gdy tylko przestało szczypać.

***

Wyszli z biura nie długo później. Haytham zawiózł dziewczynę bezpiecznie do domu dziecka, po drodze z nią rozmawiając o treningu.

Jak mi idzie? – Zapytała z ciekawości Claudia.

Nie źle przynajmniej ze strzelaniem, ale skradanie musisz poćwiczyć. Domyślam się, że gdy byliście z Connorem to miałaś strzałki usypiające i ukryte ostrze.

Tak. – Przyznała bez ogródek dziewczyna.

Dobrze mi się wydawało. – Westchnął mężczyzna.

Następnym razem pójdziemy poćwiczyć walkę wręcz, ale to w innym miejscu. Weźmiesz ze sobą ostrza. – Powiedział Haytham.

Gdzie? – Zapytała dziewczyna z ciekawością w głosie.

Na ring bokserski. – Powiedział z uśmieszkiem, a dziewczyna otworzyła szeroko usta.

Dojechali na miejsce i Haytham wypuścił dziewczynę.

Dziękuję. – Mężczyzna przyjrzał się jak dziewczyna wraca do pokoju przez okno. Przewrócił oczami, ale nic nie powiedział na ten temat. Będzie musiał jakoś to załatwić z opiekunami, żeby dziewczyna mogła poruszać się normalnie po mieście. 

Haytham pojechał do synów. A przynajmniej tak chyba mógł ich obu nazywać. W parku rozrywki było mnóstwo ludzi, ale Haytham zobaczył Connora już z daleka. Siedział na ławce, a drugi chłopiec biegał od atrakcji do atrakcji patrząc na różne zabawki. Mężczyzna zbliżył się bezszelestnie do starszego syna, który akurat wstał i podszedł do budki z wyzwaniami.

… Dolar się należy, jak dla was chłopaki. Masz uroczego braciszka. – Powiedział mężczyzna i podał Connorowi trzy gumowe piłki, w zamian za dolara.

Dziękuję. – Powiedział Connor. Zaczął celować do butelek ustawionych na płaskiej belce. Udało mu się strącić dziewięć butelek przez celowanie w podstawę.

Proszę o to twoja nagroda! Gratuluję!

Brawo synu. – Powiedział Haytham do Connora i poczochrał go po głowie. Odebrał prawie metrową żyrafę z rąk sprzedawcy. Ten spojrzał krzywo na Haythama, ale nie odezwał się słowem. Mężczyzna zauważył to, ale posłał mu tylko zimne spojrzenie swoich brązowych oczu. Znał go bo przecież to był Assassin. Całe wesołe miasteczko należało do nich. Ba! Było to przecież świetne miejsce do ćwiczeń. Haytham zdjął swój pierścień z palca. Chociaż wiedział, że zaraz będzie miał kłopoty. Podał nagrodę młodszemu chłopakowi. Desmond przytulił swoją żyrafę szczęśliwy jedną ręką, drugą złapał Connora za dłoń.

Nie rób mi tak! – Warknął Gdzie byłeś tak długo? – Zapytał chłodno Connor.

Zawiozłem twoją dziewczynę do ośrodka, a później musiałem zawieść dokumenty do drugiej pracy i załatwić kilka spraw. Abstergo działa siedem dni w tygodniu, jakbyś nie wiedział, synu.

Haytham uśmiechnął się krzywo do syna, od czasu, do czasu rozglądając się nerwowo.

Chodźcie na frytki, cole i burgera. – Powiedział nerwowo i popchnął chłopaków by szli trochę szybciej. – Zgłodniałem…

Tato, co się dzieje?

Mężczyzna milczał. Desmond pobiegł przed siebie do budki z hot dogami, burgerami i innymi rzeczami do jedzenia.

Tato?!

Zapomniałem, że to miejsce należy do Assassinów. – Warknął cicho. –Weźmiemy na wynos i będziemy uciekać. – Stwierdził mężczyzna i zamówili jedzenie.

Dokąd się spieszycie? – Zapytał ktoś za nimi.

Haytham przeklął i odwrócił się gwałtownie w stronę dwóch wysokich chłopaków i jednej dziewczyny. Cała trójka miała bluzy z kapturami.

Naruszyliście prawo, do nie wchodzenia na ziemie, Assassinów.

Oh!  Dajcie spokój. – Powiedział zimno Haytham. – Jestem tu z dziećmi.

I co z tego? Templariusze nie są tu mile widziani.

Mój dziadek jest waszym przywódcą!

Wiemy kim jesteś Connor, ale twój ojciec nie powinien tu być. – Westchnął cicho. – Zaczekajcie tu… – Mruknął spokojnie chłopak. – Zaraz zadzwonię do Edwarda niech zadecyduje co zrobić.

Dziewczyna i drugi chłopak zostali by ich pilnować.

Zrobiłabym sobie z ciebie dywanik. – Prychnęła dziewczyna, wysuwając ostrze, ale nic więcej nie robiąc.

Byłbym raczej śmierdzący po kilku godzinach. – Powiedział spokojnie Haytham.

Spokój! – Syknął wściekle Connor. – Tato, nie pogorszaj, a ty. Może się przedstawisz? – Zapytał Connor, dziewczynę. Ta spojrzała na niego spod byka i prychnęła oburzona.

Ha! Mówiłem, że nie wszyscy Cię znają Eve! – Nieco wyższy  chłopak parsknął śmiechem.

Oh! Jacob przestań! Masz tego twojego dolara. Jestem Eve, a to jest mój głupi brat bliźniak. Jacob. Nosimy angielskie nazwisko Frye. – Powiedziała z oburzeniem czarnowłosa.

Słyszałem o was. – Mruknął Haytham. – Wasza matka zmarła po porodzie, a ojciec karmił was głupotami o bractwie jakie to ono cudowne nie jest.

To nie były głupoty! – Warknęła dziewczyna i doskoczyła do Haythama który zablokował jej ostrze swoim własnym. Jacob i Connor złapali ich odsuwając od siebie.

Odszczekaj to! – Warknęła dziewczyna urażona.

Ale ja nic złego nie powiedziałem. To ty jesteś fanatyczką. – Stwierdził spokojnie mężczyzna, a Connor puścił go.

Młody lepiej mi pomóż. – Powiedział Jacob próbując trzymać siostrę. Dziewczyna prychnęła i z całej siły kopnęła brata w stopę szpilką. Ten jęknął. – Wiedziałem, żeby nie brać tych cholernych adidasów! – Syknął puszczając Eve. Ta rzuciła się na Haythama i powaliła go na ziemię. Ten jednak unieruchomił ją. Desmond i Connor przestali się tylko biernie przyglądać. Podbiegli do szamoczącej się dwójki. Jacob też pomógł.

Chyba powinieneś siostrze dać jakieś leki uspokajające!  – Warknął Connor.

Przepraszam za siostrę! Ona taka nie jest na co dzień! Eve do cholery! – Warknął chłopak. – Zazwyczaj jest na odwrót… – Zdjęli szarpiącą się dziewczynę.

Sama zaczęła, ja chciałem się tylko dowiedzieć czy to wy, ale widzę, że tak. – Odparł spokojnie Haytham. – Taką irytacją tylko sobie szkodzisz. – Dodał. – Dobrze, że wziąłem ze sobą swoje ukryte ostrza, bo mógłbym być już dawno martwy. – Westchnął mężczyzna.

Dziewczyna szarpała się jeszcze przez jakiś czas, ale dała za wygraną widząc, że porywczym charakterkiem nic nie zdziała.

Może powinienem się przedstawić.

Wiem kim jesteś. Nazywasz się Haytham Kenway, masz czterdzieści osiem lat, twoim ojcem jest nasz przywódca Edward Kenway. – Mruknął wracający z rozmowy telefonicznej chłopak. – Twojej matki nie znam osobiście Connor, ale słyszałem, że była bardzo dobra. Jak się tak wszyscy przedstawiamy to może i ja coś od siebie dorzucę? – Zaśmiał się chłopak zdejmując kaptur. –  Jestem Henry. Henry Green. Mamy puścić was wolno, ale Pański ojciec, Panie Haytham powiedział, żeby to się więcej nie powtórzyło. – Wy chłopcy jednak jesteście tu mile widziani.

Okay. – Stwierdził mężczyzna. – Widzę, że tylko ty masz trochę kultury.

Przepraszam, są… Narwani. – Powiedział objął Eve od tyłu. Dziewczyna uspokoiła się natychmiastowo.

Nie wejdę już na wasze terytorium.  Żegnam. – Powiedział bez cienia urazy Haytham i wziął dzieciaki ze sobą do samochodu.

Tato, czy tu są porobione jakieś strefy? – Zapytał niepewnie Connor.

Tak. – Mruknął mężczyzna. – My mieszkamy w zwykłej strefie chociaż powinienem mieszkać w strefie dla templariuszy. Nowy Jork, a zasadzie cały świat ma miejsca, gdzie są miejsca tylko dla templariuszy, zwykłych ludzi i Assassinów. – Stwierdził spokojnym tonem Haytham.

Czemu nie mieszkamy w strefie dla Assassinów? – Zapytał Desmond podchodząc do auta opiekuna.

Bo jesteśmy z dwóch różnych światów. – Powiedział Connor do Desmonda. – Tato czy to znaczy, że będę musiał Cię… kiedyś… zabić? – Zapytał chociaż ciężko mu to przez gardło przeszło. Haytham zastanowił się przez chwilę czy może powiedzieć synom chociaż część swojego planu.

Jeśli mój plan by wypalił to myślę, że będzie to zbędne, ale potrzebuję do tego Jabłka Edenu. – Powiedział.

Rozumiem. – Connor ugryzł się w język. Chciał powiedzieć ojcu, że ma to jabłko, ale musiałby wiedzieć czy na pewno ojciec przestanie być tym kim jest. – Przestaniesz być templariuszem? – Zapytał bardziej z ciekawości.

Jak tylko zaprowadziłbym spokój na świecie to tak. Nie byłoby wojen. Jabłko by to umożliwiło. Kontrolowanie umysłu ludzi, tak aby pozostali Ci co na to zasługują. – Porządek i rozwój. To cel wszystkich templariuszy. A wasze bractwo miesza w to wszystko jeszcze wolność. Przed wiekami Assassinom przyświecało coś lepszego niż tylko wolność. Był to pokój. 

Wolność to pokój, ojcze. – Powiedział Connor.

Skądże. To zalążek chaosu. Jest jedna różnica, Connor. JEDNA! Między moimi ludźmi, a twoim bractwem. Polega ona na tym, że my nie bawimy się w sentymenty.

  Nastała cisza. Ruszyli do domu. Być może nie powinien podnosić głosu na syna, ale nie wiedział jak mu to przekazać.

Mogę iść do Claudii? Wrócę wieczorem. – Zapytał Connor, a Haytham uniósł brew.

Nie dość miałeś jej dzisiaj w nocy? Ehh… Raczej nie mam wyjścia bo jak Cię nie zawiozę to i tak wyjdziesz oknem, prawda? – Zapytał mężczyzna, a Connor skinął mu niechętnie głową. Haytham wiedział czym jest miłość. Kochał kiedyś. Lata temu matkę Connora, tylko ją. Nikogo innego nie miał. Ale gdyby tak się teraz zastanowić. Czy miłość była mu potrzebna? Może gdyby Ziio mu powiedziała pierwsza o tymże jest w ciąży to by żyli długo i szczęśliwie? Haytham nie wplątałby się wtedy w to kim jest teraz.

Przyjechali na miejsce około pół godziny później.

Albo wiesz co? To zostanę tu… – Mruknął mężczyzna nie obecnym głosem. – Desmond masz jakiś kolegów?

Trójkę, proszę pana.

Mów mi tato, okay? – Zapytał mężczyzna, a Desmondowi oczka się zaświeciły.

Dobra tato! – Pisnął maluch.

Przynajmniej on jest średnio świadomy co się dzieje. – Mruknął mężczyzna, gdy Desmond wysiadł z samochodu i pobiegł do Sali ogólnej. Connor nic na to nie powiedział. Aveline wyszła przed budynek i spojrzała na nich.

Dzień dobry Panie Haytham, cześć Connor. – Aveline jak zwykle grzecznie się przywitała. Desmond już był do niej przyklejony jak rzep. – Widzę, że przyjechaliście w odwiedziny.

Oni w odwiedziny ja po papiery, a potem ich zabieram. – Rzucił mężczyzna z figlarnym uśmiechem. – Czy mogłabyś zrobić mi kawy? – Zapytał mężczyzna.

Oczywiście proszę pana. Już robię.

Mieliście fajną opiekunkę. Muszę z nią porozmawiać o twojej dziewczynie.

A czemu? – Zapytał. – Bo gdy zniknęła nagle trzy dni podrząd to myślałem, że mi urwie głowę SMS-ami. Bo to przecież jej podopieczna. Dopiero, gdy się zorientowałem, że gruchacie gołąbeczki, między sobą to zrozumiałem gdzie ją szukać. – Westchnął Haytham.

Dzień dobry Panie Haytham. – Powiedział do niego ktoś za nim. 

Shay! – Krzyknął Connor. – Jak się czujesz?

Wczoraj mnie wypuścili ze szpitala. – Powiedział Shay i poprawił grzywkę, która zaczęła wpadać mu do oka. – Co prawda mam się nie przemęczać i do końca września mam odpoczywać od W-Fu, więc zawsze coś.

Idźcie chłopcy, Shay jak pogadacie to przyjdź do mojego gabinetu, okay?

Dobrze.

…******…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tyle was było: