Epizod:
1.
Wybiła godzina dwunasta w południe. Parne, gorące południe dusiło się pod płaszczem czarnych, ulewnych chmur zwiastujących burze i deszcz, jaka miała niedługo zawitać do wrót pewnej miejscowości we Włoszech.
Florencja! Miasto liczące sobie około dwustu tysięcy osób. Był koniec wakacji, więc i sezon się kończył na przyjazdy osób trzecich. Ci, co chcieli zostać musieli się liczyć z klimatem. Florencja jest jednym z cieplejszych miast w Europie, przypomniał sobie wysoki brunet kryjąc twarz pod smoliście czarnym kapturem. Niektóre osoby siedziały w domach i chłodziły się pod parasolkami, a inne były zmuszone do pracy. Tak, jedną z tych osób był on. No cóż… Jedni mają spokojne życie, a inni muszą zapierdalać by takie mieć. Rada nauczycieli w szkole Assassinów wyglądała następująco. Co roku rada starszych nauczycieli wybierała, na swoje miejsca innych nauczycieli. Ci zaś na swoje i tak dalej. Najstarsi nauczyciele odchodzili na emeryturę, by zająć się rodziną już w wieku czterdziestu paru lat. Najmłodsza nauczycielka miał dwadzieścia lat, zaś najstarsza czterdzieści trzy.
Mężczyzna czuł zaszczyt będąc w grupie, gdzie byli inni assassin.
W tym roku padło właśnie na niego. Jego rodzina była znana z bycia Assasinami, a każde pokolenie po ukończeniu dwudziestego piątego roku życia było wzywane przez „siły wyższe” do nauczania nieznośnych – jego skromnym zdaniem – smarkaczy. On miał akurat dwadzieścia cztery lata, gdy to brzemię zostało mu przekazane. Co prawda życie z jedną ręką było dosyć ciężkie, ale liczył się z tym i wiedział, że będzie opornie szło zaadaptowanie się do nowego środowiska. Mimo wszystko był gotowy, aby skonfrontować się z zwykłymi ludźmi w tej szkole. W końcu był jednym z rodu Assasinów, prawda? Szanowane rodziny, wręcz klany, którym ludzie byli wdzięczni, że istnieją. Słyszał, już nie raz, nie dwa opowieści, jak to jeden z jego przodków pokonał iluś tam templariuszy. Teraz to właśnie on miał dostać ten ciężar i wykazać się umysłem oraz pomysłami by jego klasa – zapewne składająca się z sześciu albo ośmiu osób – była zadowolona. By umiała to, co on i jego rodzina. Wojna skłoniła ich do przekazywania sobie tego obowiązku. Wojna nie widoczna gołym okiem dla zwykłego, przeciętnego człowieka. Zauważali ją tylko Ci, co chcieli ją widzieć. Być może brzmi to dosyć szalenie, ale tak właśnie było. Jak mówiło credo: Powstrzymaj swe ostrze nim zabije niewinnego, działaj w ukryciu i wtapiaj się w tłum oraz nie narażaj dobra bractwa ani jego członków. Być może irracjonalnie, ale tak działali i działać będą Assasini. W sumie coś było jeszcze mówione, nie mógł sobie przypomnieć, co to było.
Ktoś przebiegł obok niego przypadkiem trącając jego bok. Mężczyzna potknął się, zarył o ziemię. Warknął, a osoba zatrzymała się i odwróciła do niego przodem, podbiegając do niego. Był to wyższy od niego facet. Jego twarz przysłaniał czarny kaptur z czubkiem orła, zasłaniający jego ślepia. Mężczyzna nie mógł ocenić, jaki posiadają kolor ani tym bardziej wyraz. Oboje mieli te same ubrania. Więc on też się spieszył na zebranie? Niższy mężczyzna zobaczył uśmiech pod kapturem i zdążył się zorientować, że ten nie jest zbyt przyjaźnie nastawiony do niego.
– Jak łazisz idioto?! – Ni zapytał, ni krzyknął chłodno zakapturzony facet, zsuwając go z głowy. Czoło mężczyzny zrosił lekki pot. Miał jasnopiwne oczy i brązowe, a wręcz czekoladowe, krótko ścięte włosy.
– Ja? – Odparł pytaniem, na pytanie. Już Był zdenerwowany całym zajściem, bo to w końcu on wpadł na niego, a nie odwrotnie! Jednak jego oczy rozszerzyły się do niesamowitych rozmiarów, gdy zobaczył jak ostrze wyższego o tych kilka centymetrów mężczyzny wysuwa się z pod rękawa i ląduje kilka milimetrów od jego twarzy.
– Uważaj idioto, bo Cię następnym razem …
– Altaïr… – Szepnął cicho młody mężczyzna.
– Tak. Tak się nazywam, skąd wiesz? – Odsunął się i przekrzywił głowę.
– To ja… Malik.
Między nimi nastała głucha cisza.
…******…

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz