Malik dotarł na dziedziniec kilka
minut przed godziną dziesiątą. Wszyscy nauczyciele już tam sterczeli i czekali
właśnie na nich. Zaczęło się zebranie, podczas którego połowa z nich prawie
zasnęła siedząc na ławach. Giovanni strasznie przynudzał. Altaïr w końcu nie
wytrzymał. Przemknął po cichu za jakiegoś nauczyciela. Wyrwał mu kartkę z
zeszytu, zmiął ją, a następnie rzucił w kierunku najwyżej postawionego
Assasina, który oberwał centralnie w głowę. Mężczyzna poczuł zaskoczenie i
spojrzał na Altaïra, który już szykował kolejny pocisk.
– Altaïr… – Syknął Giovani, a reszta
wstrzymała powietrze.
– Nudzisz wuju! Dawaj już ten przydział.
– Rzucił, a Giovani zaśmiał się.
– Masz racje. – Mruknął i zaczął
przydzielać poszczególnych uczniaków do nauczycieli. Jedni byli mniej, drudzy
bardziej zadowoleni. Malik nie mógł się pod świadomie do czekać, z kim
przyjdzie mu współpracować w jego teamie. Klasy, a raczej grupy składały się z
sześciu, czasem pięciu osób. Usta Altaïra drgnęły w uśmieszku, gdy zobaczył,
kto został przydzielony właśnie jemu. Mężczyzna dostał pod swoje skrzydła dwie
dziewczyny i trzech chłopaków. Dwoje z nich było bliźniętami. Rodzeństwo Frye
należało do tych rodzin, którym głównie zależało na opinii.. Trudno się dziwić,
zwłaszcza, że Ci należeli do starego rodu Assasinów. Ojciec opowiadał Malikowi,
że rody te można rozpoznać po złotych medalionach1 na szyi. W końcu
przyszła kolej na Malika. Dostąpił zaszczytu nauczania Ezio, mało to dostał
jeszcze dwie nieznane mu dziewczyny i trzech chłopców. Z czego dwoje już
zaczęło kłócić się między sobą.
– Hej, hej! Spokój! – Mruknął cicho, a
zarazem chłodno mężczyzna, na co Ci spojrzeli najpierw na siebie, później na
niego zaskoczeni.
– Między nimi to normalne… Od dziecka
się kłócą, o wszystko.. – Mruknęła blondynka z jego grupy, która rozdzielała
ich rękoma. Gdyby spojrzenie mogło zabijać obaj chłopcy leżeliby już dawno
martwi od własnych spojrzeń.
– To trzeba będzie się pogodzić,
jesteście klasą, drużyną. – Stwierdził
chłodno i westchnął ciężko. – Jak się tylko skończy zebranie to znajdziemy
gdzieś ustronne miejsce i pogadamy, wszyscy, a teraz macie się zachowywać,
jasne?! – Podniósł swój ton. Krótkowłosy szatyn prychnął, ale zgodził się,
zresztą tak jak ciemny blondyn. Mieszanka
wybuchowa, pomyślał jeszcze Malik. Jakiś czas później wszyscy się rozeszli
oprócz grupy Malika. Od jutra zaczyna się dla wszystkich nowe życie.
Altaïr spojrzał współczująco na
Malika, który patrzył na swoją grupę karcąco. Po stanowił jednak nie wnikać.
Wskoczył na pobliskie drzewo obserwując mężczyznę ciekawskim spojrzeniem.
Malik westchnął ciężko. Ustalił plan
w głowie, po czym podszedł z nimi do wielkiej, dającej cień wszędzie jabłoni.
– Dobra, możecie się przedstawić. –
Mruknął Malik kucając i bawiąc się źdźbłami trawy. Kiedy ci milczeli, uniósł
głowę. – Albo dobra zacznę od siebie… – Odchrząknął i oparł się o drzewo. –
Nazywam się Malik Al-Sayf. Mam dwadzieścia cztery lata i chyba jestem
najmłodszym nauczycielem w tej szkole. Nie musicie mi mówić na Pan. Jeszcze
dwa, trzy tygodnie temu byłem pod pieczą mojego ojca w Syrii, a konkretniej w
Masjafie. Jakiś tydzień – Malik podrapał się po brodzie w zastanowieniu. –
może… wcześniej temu dowiedziałem się o tym cały Assasinowaniu. Cóż w
dziecińskie spadłem z konia i zostałem pozbawiony ręki… – Ostatnie zdanie,
powiedział jednym tchem, rumieniąc się przy tym całkiem mocno. Ezio zachichotał
szepcząc coś cicho do blondyna i wskazując ręką na coś ponad głową mężczyzny.
Niebieskooki zrobił wielkie oczy, przez co został skarcony chłodnym spojrzeniem
Malika. – Ezio, jak tak bardzo Ci przeszkadzam to może ty zaczniesz?
– O! Mogę? – Zapytał. – Jestem Ezio Auditore Da Firenze.
Mam szesnaście lat i kocham wszystkie dziewczyny. Moim marzeniem jest zostać
wielkim Assasinem i czerpać z życia garściami, tak jak mój ojciec… – Mruknął
spokojnie. – Może teraz mój przyjaciel? Leonardo?
– Ja… Ja… – Chłopak zaczerwienił się
mocno, ale poklepany przez przyjaciela spojrzał na niego nie winie i uśmiechnął
się. – Nazywam się Leonardo i jestem Włochem. Moim marzeniem jest zostać
artystą, wynalazcą… Wszystkim w jednym. Sztuka to piękno, a piękno to sztuka.
Taki trochę człowiek renesansu.
– Mhmm… Teraz może ty? – Nauczyciel
wskazał na krótko ściętego szatyna; Tego, który tak zawzięcie kłócił się z
ciemnym blondynem.
– Ja? – Prychnął chłopak. – Uważam, że
to całe przedstawianie się jest totalnie bezsensu. Po co się przedstawiać skoro
nie wiemy czy za dzień, dwa nie zostaniemy zabici przez ABSTERGO? – Uniósł
brew. Widać było, że chłopak jest zirytowany całym tym wydarzeniem. Biła od
niego nie chęć i złość. – Mimo to nazywam się Desmond Miles i mam szesnaście
lat. Nim zapytasz profesorze – Malik skrzywił się. – Nie mam zamiaru brać
udziału w całym tym cholernym przedstawieniu. Możecie mnie wyrzucić, trudno.
Moim marzeniem na pewno nie jest zginąć, jako poszatkowany chłoptaś cholernych
Assasinów.
Nastała cisza. Desmond odwrócił się
na pięcie i poszedł w kierunku szkoły.
– Proszę mu wybaczyć, on nie wie… co
czy… Mówi… – Mruknął zacinając się ciemny blondyn. Widać było, że nie jest
Włochem, a jego akcent przypomniał Malikowi, fascynujący program anglojęzyczny,
który przypadkiem znalazł kiedyś w telewizji. Tak… Ten musiał być po prostu
Anglikiem. – Jest gburowatym i cynicznym dupkiem. – Odchrząknął ciemny blondyn
bawiąc się swoim pasem Assasina. – Tak w ogóle nazywam się, Shaun Hastings. –
Zaczął. – I przepraszam za zachowanie tego idioty! – Syknął, patrząc wrogo w
plecy kolegi, który znikał już w szkole.. – Wracając do tematu, ja marzę, żeby
być informatykiem. Teraz to praca na topie i przez następne sześć, siedem lat
taką będzie. – Mruknął i uśmiechnął się lekko do siebie.
Malik westchnął. Nie będzie łatwo…
– Dobra… Cóż… Jakoś przekonamy Desmonda
do kooperacji w grupie. Może teraz ty? – Mężczyzna wskazał na blondynkę o błękitnych
oczach. Ubrana była w błękitną bluzę Assasina, do tego miała ciemne rurki i o
mój boże… Szpilki. Malik nie wyobrażał sobie, jak ta krucha dziewczyna będzie
biegać między kolejnymi sparring zadaniami, jakie z pewnością przyjdzie jej
wykonać. Modlił się, żeby nie była jedną z tych tanich dziewczyn, które wolą
się malować zamiast uczyć swoje ciało do nadmiernego wykorzystywania wysiłku. Z
drugiej strony blondynka nie wyglądała na takową.
– Nazywam się Lucy Stillman i mam
szesnaście lat. Ja… – Dziewczyna spojrzała na nauczyciela nie pewnie, a później
szybko dodała zmartwionym tonem głosu, przestąpiła kilka razy z nogi na nogę i
zatarła ręce. – Przepraszam, ale pójdę za Desmondem, jeżeli można? – Mruknęła,
a Malik najpierw spojrzał na nią, a następnie szybko skinął głową w geście
aprobaty.
– Hihi, zakochana para! – Zachichotała
czarnowłosa cicho. Miała na sobie białą bluzę i sportowe spodnie. Do tego
ciemne adidasy. – A ja to Rebecca Crane i mam szesnaście lat. – Westchnęła. –
Lubię, tak jak Shaun komputery i moim marzeniem jest… – Dziewczyna zarumieniła
się lekko patrząc na młodego chłopaka, który usiadł sobie na ławce nie daleko
nich.. – Mieć firmę informatyczną i zatrudnić pewnego chłopaka. – Odwróciła
głowę i założyła krótkie włosy za ucho. Odchrząknęła.
– No i super. Wiemy już co nie, co o
sobie. Jutro widzimy się o szóstej rano na treningu. – Ekipa jęknęła, a Malik
uśmiechnął się wrednie, po czym dodał. – Potem może jakaś pizza? – Zastanowił
się. – Jak wszyscy będziecie dobrze się sprawować to idziemy na pizze… –
Grupa mężczyzny, wpatrywała się w niego zaskoczona. Gdy sens zdania do nich
dotarł do ich mózgów, całą czwórką rzucili się na biednego Malika, który nie
spodziewając się uścisku krzyknął coś jedynie. Po chwili wszyscy usłyszeli
trzask i ktoś spadł z drzewa, centralnie obok nich.
– Ups… – Jęknął cicho Altaïr podnosząc
się z trawy.
– Kuzynie! – Krzyknął Ezio podbiegając
do niego.
– Śledziłeś mnie?! – Mruknął chłodno
Malik. – Daje sobie radę. Czego się wtrącasz? – Prychnął chłodno. – Znów masz
jakiś zakład do wygrania? Może tym razem założyłeś się o…
Nastała cisza. Malik otworzył
szeroko oczy. Nastała cisza. Tak… Altaïr pocałował szybko Malika, tak, że ten
nie zdołał złapać tchu do płuc. Przez chwilę był w szoku i nic nie robił, ale
później zrozumiawszy co się dzieje, szybko odepchnął go od siebie.
– Co ty kretynie robisz?! – Wrzasnął
wystraszony i cofnął się. Rebbeca pisnęła zachwycona, a Ezio wraz z Shaunem
skrzywili się mocno na ten dźwięk. Leonardo po prostu stał i patrzył, nie
odzywając się słowem.
– Związki homoseksualne są powszechnie
znane wśród Assasinów i… – Zerknął na Rebbece wymownie. – Assasinek. – Mruknął,
a Malik spojrzał na niego ze złością.
– Tu są dzieciaki, debilu! – Jęknął. –
Możemy pogadać o tym gdziekolwiek, tylko nie tu?! – Po prosił błagalnym tonem
głosu rumieniąc się przy tym. Nawet nie pomyślał o nich, jako o partnerach.
– Oh!
Zapewniam Cię, że mój kuzyn jest zapoznany, z obydwoma płciami, ale i tak
bardziej woli dziewczynki. – Stwierdził i puścił oczko do Ezio, który spojrzał
na niego z rozbawieniem, ale przytaknął. – A reszta? – Spojrzał na nich. –
Reszta pewnie chodź by przypadkiem natrafiła na jakieś porno gejowskie lub
lesbijskie.
Leonardo spłoną
mocnym rumieńcem i ukrył się za plecami Ezio. Rebbeca parsknęła nerwowym śmiechem,
a Shaun prawie udławił się łapanym powietrzem, bo zaczął szaleńczo kaszleć i
czerwienić się przy tym.
– Jak
widzę miałem racje. – Mruknął Altaïr. – A teraz dzieciarnia ma wolne, a ja
porywam Cię ze sobą.
– Co?!
– Wykrztusił z siebie zszokowany Malik, nawet nie rejestrując tego, że przestał
oddychać.
– Idziemy
do biblioteki. – stwierdził. – Przecież musisz się dowiedzieć o nas i o naszej
genezie. – Puścił mu oczko i ruszył w kierunku szkoły. Pociągnął go za rękę
i postawił go do pionu.
– Ale
że co?!
***
Biblioteka Assasinów okazała się być
ogromnym, przestronnym pomieszczeniem z chyba milionem, jak nie więcej książek.
Między regałami były niewielkie przerwy robiące za labirynt korytarzy. Półki
sięgały pod siedmio, może dziewięciometrowy sufit i były wykonane z ciemnego, mocnego
dębowego drewna. Gdzieś
na środku pomieszczenia stały stoły z krzesłami, lampkami i komputerami,
podłączonymi do Internetu. Malik już czuł nadchodzący w niedalekiej przyszłości
– ten pozytywny – ból głowy i pleców. Nie, żeby coś, ale ten kochał czytać
książki. Pewnie gdyby nie fakt, że został nauczycielem, przeczytałby je teraz
wszystkie delektując się każdą ze stron. Mężczyzna przeszedł korytarzyk
pomiędzy pięcioma, pierwszymi regałami i już złapał kilka pierwszych, co ciekawszych
tytułów, które mógłby przeczytać sobie na dobranoc. Nagle usłyszał dźwięk
spadających książek. Postanowił zbadać tę sprawę. Po chwili na jego twarzy
pojawił się słaby uśmiech widząc Desmonda leżącego pod stertą woluminów. Nad
nim stała Lucy i zdejmowała mu kilka ciężkich tomisk z głowy, wzdychając przy
tym ciężko.
– … Mówiłem Ci, że się do tego nie
nadaje. – Jęknął cicho i wstał z pomocą dziewczyny.
– … Dasz radę… Musisz tylko przenieść
ciężar ciała na ręce, a w momencie wybicia automatycznie odbić się i złapać się
następnej krawędzi. – Westchnęła dziewczyna. – Zobacz. – Lucy wspięła się na
niską szafkę i odbiła się od niej i tak jak powiedziała przeskoczyła na inny
regał.
– Wiesz? Chyba mam lęk wysokości jak na
ciebie patrzę. – Prychnął, a dziewczyna zachichotała cicho. Znów się odbiła i
spojrzała w dół, na nastoletniego przyjaciela.
– Chodź wyjdziemy na dach… – Rzuciła
rozbawiona.
– Jestem za gruby… Spadnę. – Skłamał
drętwo, patrząc na nią.
…******…
Złotych
medalionach1 – Jacob i Evie
mają medaliony na szyi. Pomyślałam, że będzie pasować, jako szlachecki ród.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz