To
była zwyczajna, wieczna noc pod czas której padał deszcz. Początkowo kilka
pierwszych kropel uderzyło o dach z lekkością godną młodej, zdrowej łani. Później
dzikie i nieco większe opadły na ziemię, pobudzając do życia niektóre
zaniedbane miejsca, inne uderzyły z impetem w chodnik rozbryzgując się na
milion identycznych kapek. W pewnym domu na przedmieściach Nowego Jorku
panowała spokojna i cicha atmosfera. Wszyscy spali, a kilka kropelek deszczu, wylądowało
na szybie pewnego dziecięcego, niebieskiego pokoju, w którym spał mocno pewien
chłopiec. Jego oddech był spokojny i cichy. Jego oczka zasnuwała senna mgiełka,
a usteczka otwierały się i zamykały. Jego drobne dłonie zacisnęły się na kołdrze
w kolorze granatowego nieba. Dodatkiem
były mieniące się tam na srebrno i złoto drobne gwiazdki. Jej atłasowa
powierzchnia była delikatna i przyjemna w dotyku, a w dodatku wyglądała na
dosyć drogą. Chłopiec odwrócił się na drugi bok i wymruczał coś cicho. Chwilę
później jego nóżki wierzgnęły. Śnił. Śnił o tym, że jego rodzice w końcu
nauczyli go jeździć konno, a jego ojczym go pochwalił po raz pierwszy!
W
pewnym momencie, ktoś podważył ramę okna i wskoczył do pokoju, robiąc przy tym
prawie bezszelestne dwa kroki do przodu. No
właśnie, prawie… podłoga cichutko zaskrzypiała pod nogami nieproszonego
gościa. Chłopiec słysząc to natychmiastowo uchylił zaspane powieki i rozejrzał
się po pokoju.
– Proszę nie robić hałasu bo mój tata będzie zły… – Wymamrotał cichutko
dziecięcy głosik i znów zasnął. Osoba westchnęła cicho i podeszła do łóżeczka,
wyciągając pistolet zza paska spodni i przystawiła go do małej główki chłopca.
– Śpij i śnij, dziecko… – Męska dłoń
dotknęła czułka chłopca i zrobiła na nim znak krzyża. – I niech Ojciec
Zrozumienia prowadzi Cię. – Powiedział cicho i odbezpieczył pistolet. Już miał
pociągnąć za spust, gdy nagle do pokoju chłopca wpadły dwie szamoczące się
osoby, a sekundę później wpadła również trzecia.
– Connor! – Wrzasnął kobiecy,
wystraszony głos.
– Ziio, bierz go i uciekajcie! – Krzyknął
mężczyzna w kapturze. Connor otworzył zaspane oczka przecierając je delikatnie
dłonią i ziewnął. Rozejrzał się szybko, a zarazem półprzytomnie po pokoju.
Niemal natychmiastowo wy budził się, jednak na widok lufy pistoletu przystawionej
do jego głowy, pisnął wniebogłosy i zakrył uszka dłońmi. Zacisnął oczy. Był
wystraszony, wiedząc, że dwie nieznajome osoby są w jego pokoju. Mężczyzna
przeniósł celownik na kobietę, która natychmiast rzuciła w niego czymś. Connor
uchylił powieki, słysząc jak pistolet upada na ziemię i zobaczył jak ciało
mężczyzny gwałtownie zostaje powalone, przez siłę grawitacji, a sekundę później
został pociągnięty przez kogoś. Chłopiec spojrzał wystraszony na matkę, gdy ta pociągnęła
go za sobą. Schody pokonali w zastraszająco szybkim tempie i wylądowali na
mokrym, zimnym dworze. Jego matka zatoczyła się lekko i omal nie oberwała
rykoszetem prosto w nogę. Kula odbiła się od framugi drzwi. Connor wystraszony
biegł z matką coraz szybciej, na tyle na ile pozwalały mu dziecięce bose nóżki.
– Mamusiu…! – Krzyknął wystraszony
chłopiec. – Mamusiu, gdzie idziemy? – Zapytał zaciskając swoją drobną rączkę na
dłoni wysokiej kobiety z ciemnymi włosami i brązowymi oczami. Jej ubranie było
ubrudzone krwią. Początkowo nie rozpoznał tego, gdy kobieta go obudziła, ale
teraz. Tak! Był pewien, że to była właśnie krew. Chłopiec usłyszał strzał i
kula przeszyła powietrze tuż nad głową kobiety.
– Connor nie teraz…! – Krzyknęła
uchylając się przed dwoma pociskami, które omal nie trafiły siedmiolatka. Kobieta
wzięła go na ręce. Biegli przez chwilę. Connor odwrócił głowę i zobaczył ludzi,
którzy wybiegli za nimi z posiadłości. Było ich chyba z piętnastu, może dwudziestu.
Kobieta posadziła go w foteliku i zapięła mu pasy. – Za chwilę przyjdę skarbie…
Obiecuje. – Wyszeptała. Jej ręka dotknęła mu nieco dłuższych włosów. Chłopiec
zamknął oczy i zasłonił uszka. Zaczął cicho szlochać, a nie czując już
matczynego dotyku na głowie otworzył oczka i zamrugał. Kobieta jakby na chwilę
po prostu rozpłynęła się w powietrzu, aby jakiś czas później pojawić się w
samochodzie. Jej oddech był przyspieszony. Ramię jej krwawiło, ale nie dała po
sobie poznać, że ją to boli, chociaż w środku zapewne wyła z bólu. – Kochanie,
już. Spokojnie.. Mama tu jest i zawsze przy tobie będzie. Zamknij oczka i
zasłoń uszka. – Nakazała i wsadziła kluczyk do stacyjki w samochodzie.
Odjechali… Connor zrobił co mu kazała. Ich podróż nie trwała jednak długo bo
dwa czarne samochody zajechały im drogę paraliżując możliwość jakiejkolwiek
ucieczki. Ziio cofnęła samochód, ale również tam dostrzegła zagrożenie. Szybko
sięgnęła po jakiś koc i nakryła nim swoje dziecko.
Connor
otworzył wystraszone oczka i zobaczył jak ci ludzie wywlekają jego matkę siłą z
samochodu. Ta spojrzała na niego ostatni raz upewniając się, że nic mu nie będzie.
Usadzili ją na kolanach. Ziio szarpała się przez chwilę, krzywiąc się z bólu.
Jeden z tych chorych psycholi wykręcił jej ręce tak bardzo boleśnie, że z jej
ust wydobył się głośny krzyk bólu. Ziio nabrała śliny w usta i opluła swojego
napastnika, za co, oczywiście została spoliczkowana tak bardzo, że jej głowa
odskoczyła do tyłu. Spojrzała na nich z bezradną wściekłością. Jeden z nich
przystawił lufę pistoletu do głowy. Odblokował go i uśmiechnął się podle do
tego stopnia, że Connor’a przeszył lodowaty dreszcz.
– Niech Ojciec Zrozumienia prowadzi Cię.
– Powiedział mężczyzna.
– Pierdol się Charls! – Syknęła i
nastąpiła chwila ciszy, przerwana głośnym hukiem wystrzału. Jej ciało osunęło
się na ziemię, a Connor rozpłakał się bezgłośnie. Wiedział co teraz się stanie.
Wiedział, że teraz będą jego szukać. Wiedział, że będzie go to bolało, ale mimo
wszystko nie chciał umierać. Jego mama nie żyję, ojczyma też już zapewne
dorwali. Po policzku Connora spłynęły łzy, a następnie zacisnął oczka. Ktoś otworzył
tylne drzwi samochodu, aby zapewne sprawdzić czy go tam niema. Mama mu mówiła,
aby w takiej sytuacji zatkał usta rękami i na wszystkich bogów, nie oddychał
przez chociaż chwilę. Kryjówkę jednak miał bardzo słabą bo jedynie zrobioną z
koca, więc bardzo szybko został znaleziony.
Wysoki,
barczysty mężczyzna wsadził głowę do samochodu i sięgnął do koca. Connor
siedział zapięty w foteliku i nawet nie drgnął. Z jego oczu cały czas płynęły słone
krople. Spojrzał w jego wystraszone oczy. Mierzyli się tak przez kilka chwil
wzrokiem, a chwilę później…
– Tu go nie ma! Suka musiała go gdzieś
ukryć. Charls idź sprawdzić, ja pozbędę się ciała! – Rzucił mężczyzna i zamknął
drzwi samochodu. Connor, zakrył się kocykiem mamy i wciągnął zapach nosem. Po
jakimś czasie te przebrzydłe opancerzone wozy odjechały i Connor został
zupełnie sam. Łzy spłynęły po jego policzkach. Wiedział co to śmierć, lecz oni nie
zabili od tak jego matki. Oni przeprowadzili na niej egzekucję, której jego
dziecięcy mózg nie był wstanie zapomnieć. Chłopiec poczuł wielką nienawiść do
tych mężczyzn. Obiecał sobie, że kiedyś ich znajdzie i zabije.
A
niebo wciąż roniło łzy…
…******…

No i kiedy będzie kolejny rozdział? xDDDDD!!
OdpowiedzUsuń