Dyrektor
szkoły Assassin’ów miał mieszane uczucia w związku z nowym „problemem”, który
pojawił się u wrót jego gabinetu około czwartej nad ranem. Przez dłuższą chwilę
na twarzy Giovaniego pojawiła się zmarszczka nie zadowolenia, ale po chwili mężczyzna
splótł dłonie na wysokości twarzy i wpatrzył się w chłopaka.
– Hm… Nastolatek. – Burknął. – I to dlatego wzywałeś mnie o tak pogańskiej
godzinie do gabinetu, Altairze? – Wkurzone spojrzenie, jakim obdarzył Giovani
swojego byłego ucznia, było jak cieńcie nożem na gładkiej powierzchni lustra. Perfekcyjnie
wy warzone, ale niszczące. Mężczyzna jęknął głośno. – W sumie to czy twoja córka
nie powinna być w łóżku i grzecznie spać? – Ziewnął. – Dobra nie ważne…
Giovani
przetarł powieki i westchnął ciężko. Rozsiadł się na fotelu wygodniej i
wpatrzył się w chłopaka stojącego przed nim. Dziewczynka poruszyła się nie spokojnie
w miejscu, a po chwili skryła się za Alexem. Wyglądała, jakby chciała coś
powiedzieć, ale nie miała pewności czy może. Zerkała to na Alexa, to na ojca z
miną skazańca. Ona coś wie, pomyślał
szybko Malik i przykucnął obok małej. Ta zrobiła wielkie oczy i zerknęła na
niego. Malik uśmiechnął się łagodnie i zapał ją za dłoń, po czym spojrzał na
nią z przekonaniem.
– Wiesz, że tu jest twój tata i zawsze
możesz nam zaufać? – Zapytał spokojnie, nastolatka westchnęła cichutko, ale
skinęła im głową. Spojrzała na Alexa, a ten skinął jej głową.
– To mój przyjaciel, nazywa się Alex
Mercer. Malikowi o nim wspominałam na początku naszej znajomości, jest… Jakby
to ująć współodpowiedzialny za moje uwolnienie.
– To nie prawda, ja pracowałem dla nich,
ale nie mów, że jestem „współodpowiedzialny”, jak to pięknie ujęłaś, za coś,
czego nie do końca zrobiłem. – Prychnął.
– Źle się wyraziłam! – Pisnęła niewinnie
i spojrzała na niego wielkimi oczami.
Dobra… Inaczej… Zabił wielu waszych przeciwników od tak, bo mu się
nudziło, gdy siedział w celi. Idę o zakład, że do teraz ścierają mózgi ze
ścian. – Zachichotała słodko, a Alex uśmiechnął się lekko.. – Ale może powinnam
zacząć od początku? Alexa za nam pełne trzy lata, nim go poznałam… Ja… miałam
trzy próby samobójcze, przez które go poznałam. – Przyznała cicho, a Altair
zrobił wielkie oczy. Nic jednak nie powiedział. – Naprawdę, mogę ręczyć za
niego, że jest jedynym, który naprawdę da radę zabić waszych wrogów. –
Stwierdziła spokojnie. Giovani spoważniał i westchnął ciężko przecierając
ponownie zmęczone powieki dwoma palcami.
– Cóż ja mam z nim zrobić? – Zapytał
unosząc wzrok znad dokumentów. Drgnął gwałtownie, gdy zobaczył jak
stalowoniebieskie tęczówki Alexa, zmieniają barwę na krwistą czerwień. – Chyba
mam dla ciebie miejsce… – Westchnął. – Będziesz w skrzydle szpitalnym i z
doskoku, będziesz pomagał Altairowi i jego drużynie. – Niestety nie mamy
miejsca w akademiku, a ty nie możesz wrócić siedziby ABSTERGO, z tego co
zrozumiałem, hmm? – Uniósł brew.
– Nie. Nie mogę, a krewnych tutaj nie
posiadam. – Stwierdził prosto z mostu.
– Dobrze, więc, będziesz mieszkał u
mnie, póki nie będziesz pełnoprawnym Assassin’em.
– Nie wiem czy to dobry pomysł. Nie
znamy go. – Mruknął Malik, a Alex prychnął. – Czego prychasz? – Syknął chłodno
mężczyzna przewracając oczami.
– Rozważałem możliwość przywrócenia Ci
ręki… – Burknął chłodno. Reszta spojrzała na niego zszokowana. Oczywiście
oprócz małej. Ta zachichotała cicho. – Mam wirusa w sobie wspomagającego,
rozrost kończyn. Jednym słowem, jestem jak taka rozgwiazda.. – Stwierdził spokojnie
Alex.
– To nie jest możliwe, bym ją odzyskał.
– Spojrzał na niego smętnie.
– Mylisz się… Powinieneś był się zgłosić
do ABSTERGO kilka lat wcześniej. Nie miał byś problemu z niczym. – Alex Zaśmiał
się w sposób nie co ironiczny. No taak, w końcu oni mają na pieńku z
templariuszami. Nim Malik zdołał cokolwiek powiedzieć lub zrobić Alex doskoczył
do niego z prędkością światła, po czym jego ręka zmieniła się w czarny
szpikulec, który przebił go niemalże na wylot. Malik wrzasnął z bólu i
zaskoczenia. Nie wiedział co się dzieję. Czuł potworny ból w lewym ramieniu.
Nim zemdlał zdołał usłyszeć niewyraźne wrzaski, które zaczęły powoli zanikać
przy utracie świadomości.
***
Malik
otworzył szeroko oczy. Wpatrywał się przez chwilę w idealnie biały sufit. Powoli
poruszył głową, aby się rozejrzeć. Leżał na białej pościeli w skrzydle
szpitalnym. Sala była średniej wielkości, prostokątnym pomieszczenie z dwoma –
oprócz jego – pustymi łóżkami stojącymi pod ścianą. Na szafce nocnej stały świeżę
błękitne różne i kilka kartek standardowych kartek z życzeniami szybkiego
powrotu do zdrowia. Za było słychać żywo dyskutujących ludzi, biegające
pielęgniarki i śmiejące się dzieci. Tak szkoła Assassin’ów posiadała własne
skrzydło medyczne, w którym byli przyjmowani tylko Assassini i ich dzieci.
Malik
poruszył się na łóżku, odczepiając przypadkiem kilka kabli od swojego ciała.
Maszyna niemalże natychmiastowo zaczęła wydawać z siebie niesamowite piski, aż
Malik skrzywił się. Po chwili do Sali wszedł Alex. Dziewiętnastolatek miał na
sobie ubranie lekarskie oraz plakietkę ze swoim imieniem i nazwiskiem. Na jego rękach
zwisały luźno dwie, srebrne bransoletki z wygrawerowanym znakiem pioruna na tle
loga Assassin’a. Malik prychnął widząc chłopaka, ale leżał grzecznie i nie ruszał
się.
– Nie możesz się za bardzo ruszać. – Stwierdził
Alex, kończąc podpinać dwa ostatnie kable. Malik czuł nie pewność, nie wiedząc
jak powinien zareagować na jego wizytę.
– Wiem, że mnie lubisz, ale doceń to, że
odzyskałeś rękę. – Burknął chłodno, a Malik otworzył szeroko oczy. – Możesz ją
zobaczyć, śmiało… – Stwierdził spokojnie.
Malik
podświadomie bał się, co tam zobaczy. Przyzwyczaił się do używania tylko jednej
ręki i szczerze mówiąc nie przeszkadzało mu to, że jej nie ma. Mimo wszystko
słysząc słowa Alexa – w tedy w tym gabinecie – obudziła się w nim nadzieja i
nigdy nie pomyślałby, że jego największe marzenie się spełni. Że znów będzie mógł
dotknąć oburącz kogoś lub czegoś. Postanowić zrzucić kołdrę. Malik miał rękę. Nie
była ani za mała, ani za duża. Była identyczna jak prawa. Nie miała innego
koloru, ani nie wyglądała jak przeszczepiona. Po prostu była jego. Malik
spróbował ją podnieść, ale udało mu się to za bardzo.
– Mam rękę… – Szepnął – Jak ty to
zrobiłeś? – Zapytał wpatrując się w nią.
– Twoje komórki zaadaptowały mojego
wirusa i szczerze mówiąc trochę mnie to zaskoczyło, bo mówiąc szczerze… – Alex
usiadł obok niego. – pierwszą osobę, którą zaraziłem tym cholerstwem był jeden
z pracowników szpitala ABSTERGO.. – Mruknął spokojnie i uśmiechnął się do
siebie. – Jak się domyślasz, pewnie został
rozstrzelany przez ich ludzi. Tak,
zaczął mutować. Wiesz mi nie przyjemny widok.. Kilka tygodni później przenieśli
mnie w „bezpieczne” miejsce, do was, do Włoch. Tam poznałem Projekt Dwanaście,
której wy zmieniliście imię na Huma. – Mruknął i szczerze się uśmiechnął. – Ale
wracając do Ciebie… – Odchrząknął. – Przez jakiś czas możesz nie wyczuwać ręki,
głównie dla tego, że jesteś na bardzo silnych lekach przeciw bólowych i
paraliżujących. Wiesz mi nie chciał byś przechodzić przez to co ja przez cztery,
ostatnie lata mojego życia. Gdy mi podano pierwszy raz wirusa szalałem po całej
Sali i zabiłem absolutnie wszystko i wszystkich, którzy stali mi na drodze.
Rozwaliłem wszystko, za co mnie wrzucono do celi bez klamek i obserwowano jak
bardzo moje ciało zmutuje od różnych drobnoustrojów. Miała być to kara za nie
subordynację w siedzibie ABSTERGO, bo mówiąc szczerze wcześniej nad serum młodości
w ich siedzibie..
– To ile ty masz lat? – Zapytał
zdziwiony.
– Właściwie, to… – Podrapał się po
głowie i zaśmiał się cicho. – Mam czterdzieści osiem lat… – Stwierdził
rozbawiony. – Ale używam tej formy, bo jest wygodna i nie nudzi się.
– Czyli udało Ci się wynaleźć serum?
– I tak i nie… – Mruknął spokojnie. – Mówiąc
szczerze to ciężko mi to określić, bo badania robiłem głównie na sobie i
szczurach laboratoryjnych. Szczury ginęły jak muchy, a ja nie… – Wzruszył
ramionami. – Jestem odporny na wszystkie choroby świata. Dżuma, HIV, nawet Ebola
czy zwykła grypa mnie się nie imają. Mówiąc szczerze… Jestem nieśmiertelną
bombą zegarową. Jak mnie ruszysz zacznę tykać, jeśli wkurzysz dostatecznie
mocno wybuchnę.. – Stwierdził bardzo spokojnie. – Ale, do czego zmierzam? Ah!
No tak… Twoja ręka. Nie bój się tobie raczej nie grozi śmierć, ani zarażanie
innych. Dałem Ci najmniejszą dawkę wirusa, jaka mogła być… Tak tylko, żebyś
mógł zregenerować rękę, bez obaw, że coś Ci się stanie.
– Ro-rozumiem… – Stwierdził spokojnie. –
Alex? Dziękuję… – Mruknął z rumieńcami na policzkach. Było mu głupio, że niemiał
zaufania do tego chłopaka? Mężczyzny? Nie ważne… Po prostu dziwnie się czuł. –
Teraz czeka Cię kilku dniowa rehabilitacja.. – Stwierdził spokojnie Alex
wstając z łóżka.
Po
chwili drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wszedł Altair z nowym bukietem błękitnych
kwiatów i gorącą czekoladą. Malik pomachał do niego. Widząc na wpół siedzącego mężczyznę
na łóżku Altair wypuścił kubek z ręki, a ten spadł na zielony dywan i rozlał
swoją zawartość na niego. Alex wyszedł twierdząc, że idzie po salową. Altair
podszedł ukochanego i pocałował go.
– Hej… – Mruknął Malik przyjmując kwiaty
od ukochanego. – Róże… Mmm… Błękitne. – Zaśmiał się cicho.
– Hej… Martwiłem się, spałeś trzy
miesiące. – Mruknął spokojnie.
– Podobno jestem jedynym oprócz Alexa,
który przeżył podanie wirusa.. Nie mogę się doczekać, kiedy zacznę rehabilitację.
Właśnie. Jak tam moi uczniowie? – Zapytał nie pewnie.
– Desmond chciał po raz kolejny rzucić
wszystko w cholerę. Jak to on stwierdził „Nie mam ochoty bawić się w to całe
Assassinowanie!”. Alex przemówił mu do rozumu nie wiem, w jaki sposób, ale mu
się to udało dał radę. Huma została, zgodnie z wytycznymi przeniesiona do Denver,
gdzie zaczyna szkolenie na Assassin’a. My również zmienimy placówkę na Denver. Otrzymaliśmy
rozkaz by przybyć do tamtejszego ośrodka, by zażegnać jakiś konflikt, najlepiej
by było pocichł. Wiesz. Lepiej, żeby trzeci świat nie mieszał się do spraw,
które go nie powinny interesować. – Mruknął spokojnie Altair. – Właśnie… Wiedziałeś
o tym, że Ezio, kręci z Leonardo? – Zaśmiał się cicho Altair widząc jak ten
kręci głową.
– Chyba dajemy zły przykład naszym
kochanym uczniom.– Mruknął Malik z
rozbawieniem w głosie. Oparł się wygodnie o łóżko. – Kiedy się przenosimy? –
Zapytał spokojnie.
– Za kilka dni. – Mruknął Altair. – Jakbyś
się nie obudził musielibyśmy przekładać misje tak długo, aż się nie ockniesz.
Na razie musisz odpocząć. – Mruknął spokojnie Altair i cmoknął mężczyznę w
czoło. – Pójdę już… Na razie..
…******…

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz