środa, 23 marca 2016

Epizod: 9. – Ręka..

Dyrektor szkoły Assassin’ów miał mieszane uczucia w związku z nowym „problemem”, który pojawił się u wrót jego gabinetu około czwartej nad ranem. Przez dłuższą chwilę na twarzy Giovaniego pojawiła się zmarszczka nie zadowolenia, ale po chwili mężczyzna splótł dłonie na wysokości twarzy i wpatrzył się w chłopaka.
–          Hm… Nastolatek. – Burknął. –  I to dlatego wzywałeś mnie o tak pogańskiej godzinie do gabinetu, Altairze? – Wkurzone spojrzenie, jakim obdarzył Giovani swojego byłego ucznia, było jak cieńcie nożem na gładkiej powierzchni lustra. Perfekcyjnie wy warzone, ale niszczące. Mężczyzna jęknął głośno. – W sumie to czy twoja córka nie powinna być w łóżku i grzecznie spać? – Ziewnął. – Dobra nie ważne…
Giovani przetarł powieki i westchnął ciężko. Rozsiadł się na fotelu wygodniej i wpatrzył się w chłopaka stojącego przed nim. Dziewczynka poruszyła się nie spokojnie w miejscu, a po chwili skryła się za Alexem. Wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie miała pewności czy może. Zerkała to na Alexa, to na ojca z miną skazańca. Ona coś wie, pomyślał szybko Malik i przykucnął obok małej. Ta zrobiła wielkie oczy i zerknęła na niego. Malik uśmiechnął się łagodnie i zapał ją za dłoń, po czym spojrzał na nią z przekonaniem.
–          Wiesz, że tu jest twój tata i zawsze możesz nam zaufać? – Zapytał spokojnie, nastolatka westchnęła cichutko, ale skinęła im głową. Spojrzała na Alexa, a ten skinął jej głową.
–          To mój przyjaciel, nazywa się Alex Mercer. Malikowi o nim wspominałam na początku naszej znajomości, jest… Jakby to ująć współodpowiedzialny za moje uwolnienie.
–          To nie prawda, ja pracowałem dla nich, ale nie mów, że jestem „współodpowiedzialny”, jak to pięknie ujęłaś, za coś, czego nie do końca zrobiłem. – Prychnął.
–          Źle się wyraziłam! – Pisnęła niewinnie i spojrzała na niego wielkimi oczami.  Dobra… Inaczej… Zabił wielu waszych przeciwników od tak, bo mu się nudziło, gdy siedział w celi. Idę o zakład, że do teraz ścierają mózgi ze ścian. – Zachichotała słodko, a Alex uśmiechnął się lekko.. – Ale może powinnam zacząć od początku? Alexa za nam pełne trzy lata, nim go poznałam… Ja… miałam trzy próby samobójcze, przez które go poznałam. – Przyznała cicho, a Altair zrobił wielkie oczy. Nic jednak nie powiedział. – Naprawdę, mogę ręczyć za niego, że jest jedynym, który naprawdę da radę zabić waszych wrogów. – Stwierdziła spokojnie. Giovani spoważniał i westchnął ciężko przecierając ponownie zmęczone powieki dwoma palcami.
–          Cóż ja mam z nim zrobić? – Zapytał unosząc wzrok znad dokumentów. Drgnął gwałtownie, gdy zobaczył jak stalowoniebieskie tęczówki Alexa, zmieniają barwę na krwistą czerwień. – Chyba mam dla ciebie miejsce… – Westchnął. – Będziesz w skrzydle szpitalnym i z doskoku, będziesz pomagał Altairowi i jego drużynie. – Niestety nie mamy miejsca w akademiku, a ty nie możesz wrócić siedziby ABSTERGO, z tego co zrozumiałem, hmm? – Uniósł brew.
–          Nie. Nie mogę, a krewnych tutaj nie posiadam. – Stwierdził prosto z mostu.
–          Dobrze, więc, będziesz mieszkał u mnie, póki nie będziesz pełnoprawnym Assassin’em.
–          Nie wiem czy to dobry pomysł. Nie znamy go. – Mruknął Malik, a Alex prychnął. – Czego prychasz? – Syknął chłodno mężczyzna przewracając oczami.
–          Rozważałem możliwość przywrócenia Ci ręki… – Burknął chłodno. Reszta spojrzała na niego zszokowana. Oczywiście oprócz małej. Ta zachichotała cicho. – Mam wirusa w sobie wspomagającego, rozrost kończyn. Jednym słowem, jestem jak taka rozgwiazda.. – Stwierdził spokojnie Alex.
–          To nie jest możliwe, bym ją odzyskał. – Spojrzał na niego smętnie.
–          Mylisz się… Powinieneś był się zgłosić do ABSTERGO kilka lat wcześniej. Nie miał byś problemu z niczym. – Alex Zaśmiał się w sposób nie co ironiczny. No taak, w końcu oni mają na pieńku z templariuszami. Nim Malik zdołał cokolwiek powiedzieć lub zrobić Alex doskoczył do niego z prędkością światła, po czym jego ręka zmieniła się w czarny szpikulec, który przebił go niemalże na wylot. Malik wrzasnął z bólu i zaskoczenia. Nie wiedział co się dzieję. Czuł potworny ból w lewym ramieniu. Nim zemdlał zdołał usłyszeć niewyraźne wrzaski, które zaczęły powoli zanikać przy utracie świadomości.
***
Malik otworzył szeroko oczy. Wpatrywał się przez chwilę w idealnie biały sufit. Powoli poruszył głową, aby się rozejrzeć. Leżał na białej pościeli w skrzydle szpitalnym. Sala była średniej wielkości, prostokątnym pomieszczenie z dwoma – oprócz jego – pustymi łóżkami stojącymi pod ścianą. Na szafce nocnej stały świeżę błękitne różne i kilka kartek standardowych kartek z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia. Za było słychać żywo dyskutujących ludzi, biegające pielęgniarki i śmiejące się dzieci. Tak szkoła Assassin’ów posiadała własne skrzydło medyczne, w którym byli przyjmowani tylko Assassini i ich dzieci.
Malik poruszył się na łóżku, odczepiając przypadkiem kilka kabli od swojego ciała. Maszyna niemalże natychmiastowo zaczęła wydawać z siebie niesamowite piski, aż Malik skrzywił się. Po chwili do Sali wszedł Alex. Dziewiętnastolatek miał na sobie ubranie lekarskie oraz plakietkę ze swoim imieniem i nazwiskiem. Na jego rękach zwisały luźno dwie, srebrne bransoletki z wygrawerowanym znakiem pioruna na tle loga Assassin’a. Malik prychnął widząc chłopaka, ale leżał grzecznie i nie ruszał się.
–          Nie możesz się za bardzo ruszać. – Stwierdził Alex, kończąc podpinać dwa ostatnie kable. Malik czuł nie pewność, nie wiedząc jak powinien zareagować na jego wizytę.
–          Wiem, że mnie lubisz, ale doceń to, że odzyskałeś rękę. – Burknął chłodno, a Malik otworzył szeroko oczy. – Możesz ją zobaczyć, śmiało… – Stwierdził spokojnie.
Malik podświadomie bał się, co tam zobaczy. Przyzwyczaił się do używania tylko jednej ręki i szczerze mówiąc nie przeszkadzało mu to, że jej nie ma. Mimo wszystko słysząc słowa Alexa – w tedy w tym gabinecie – obudziła się w nim nadzieja i nigdy nie pomyślałby, że jego największe marzenie się spełni. Że znów będzie mógł dotknąć oburącz kogoś lub czegoś. Postanowić zrzucić kołdrę. Malik miał rękę. Nie była ani za mała, ani za duża. Była identyczna jak prawa. Nie miała innego koloru, ani nie wyglądała jak przeszczepiona. Po prostu była jego. Malik spróbował ją podnieść, ale udało mu się to za bardzo.
–          Mam rękę… – Szepnął – Jak ty to zrobiłeś? – Zapytał wpatrując się w nią.
–          Twoje komórki zaadaptowały mojego wirusa i szczerze mówiąc trochę mnie to zaskoczyło, bo mówiąc szczerze… – Alex usiadł obok niego. – pierwszą osobę, którą zaraziłem tym cholerstwem był jeden z pracowników szpitala ABSTERGO.. – Mruknął spokojnie i uśmiechnął się do siebie. –  Jak się domyślasz, pewnie został rozstrzelany przez ich ludzi. Tak, zaczął mutować. Wiesz mi nie przyjemny widok.. Kilka tygodni później przenieśli mnie w „bezpieczne” miejsce, do was, do Włoch. Tam poznałem Projekt Dwanaście, której wy zmieniliście imię na Huma. – Mruknął i szczerze się uśmiechnął. – Ale wracając do Ciebie… – Odchrząknął. – Przez jakiś czas możesz nie wyczuwać ręki, głównie dla tego, że jesteś na bardzo silnych lekach przeciw bólowych i paraliżujących. Wiesz mi nie chciał byś przechodzić przez to co ja przez cztery, ostatnie lata mojego życia. Gdy mi podano pierwszy raz wirusa szalałem po całej Sali i zabiłem absolutnie wszystko i wszystkich, którzy stali mi na drodze. Rozwaliłem wszystko, za co mnie wrzucono do celi bez klamek i obserwowano jak bardzo moje ciało zmutuje od różnych drobnoustrojów. Miała być to kara za nie subordynację w siedzibie ABSTERGO, bo mówiąc szczerze wcześniej nad serum młodości w ich siedzibie..
–          To ile ty masz lat? – Zapytał zdziwiony.
–          Właściwie, to… – Podrapał się po głowie i zaśmiał się cicho. – Mam czterdzieści osiem lat… – Stwierdził rozbawiony. – Ale używam tej formy, bo jest wygodna i nie nudzi się.
–          Czyli udało Ci się wynaleźć serum?
–          I tak i nie… – Mruknął spokojnie. – Mówiąc szczerze to ciężko mi to określić, bo badania robiłem głównie na sobie i szczurach laboratoryjnych. Szczury ginęły jak muchy, a ja nie… – Wzruszył ramionami. – Jestem odporny na wszystkie choroby świata. Dżuma, HIV, nawet Ebola czy zwykła grypa mnie się nie imają. Mówiąc szczerze… Jestem nieśmiertelną bombą zegarową. Jak mnie ruszysz zacznę tykać, jeśli wkurzysz dostatecznie mocno wybuchnę.. – Stwierdził bardzo spokojnie. – Ale, do czego zmierzam? Ah! No tak… Twoja ręka. Nie bój się tobie raczej nie grozi śmierć, ani zarażanie innych. Dałem Ci najmniejszą dawkę wirusa, jaka mogła być… Tak tylko, żebyś mógł zregenerować rękę, bez obaw, że coś Ci się stanie.
–          Ro-rozumiem… – Stwierdził spokojnie. – Alex? Dziękuję… – Mruknął z rumieńcami na policzkach. Było mu głupio, że niemiał zaufania do tego chłopaka? Mężczyzny? Nie ważne… Po prostu dziwnie się czuł. – Teraz czeka Cię kilku dniowa rehabilitacja.. – Stwierdził spokojnie Alex wstając z łóżka.
Po chwili drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wszedł Altair z nowym bukietem błękitnych kwiatów i gorącą czekoladą. Malik pomachał do niego. Widząc na wpół siedzącego mężczyznę na łóżku Altair wypuścił kubek z ręki, a ten spadł na zielony dywan i rozlał swoją zawartość na niego. Alex wyszedł twierdząc, że idzie po salową. Altair podszedł ukochanego i pocałował go.
–          Hej… – Mruknął Malik przyjmując kwiaty od ukochanego. – Róże… Mmm… Błękitne. – Zaśmiał się cicho.
–          Hej… Martwiłem się, spałeś trzy miesiące. – Mruknął spokojnie.
–          Podobno jestem jedynym oprócz Alexa, który przeżył podanie wirusa.. Nie mogę się doczekać, kiedy zacznę rehabilitację. Właśnie. Jak tam moi uczniowie? – Zapytał nie pewnie.
–          Desmond chciał po raz kolejny rzucić wszystko w cholerę. Jak to on stwierdził „Nie mam ochoty bawić się w to całe Assassinowanie!”. Alex przemówił mu do rozumu nie wiem, w jaki sposób, ale mu się to udało dał radę. Huma została, zgodnie z wytycznymi przeniesiona do Denver, gdzie zaczyna szkolenie na Assassin’a. My również zmienimy placówkę na Denver. Otrzymaliśmy rozkaz by przybyć do tamtejszego ośrodka, by zażegnać jakiś konflikt, najlepiej by było pocichł. Wiesz. Lepiej, żeby trzeci świat nie mieszał się do spraw, które go nie powinny interesować. – Mruknął spokojnie Altair. – Właśnie… Wiedziałeś o tym, że Ezio, kręci z Leonardo? – Zaśmiał się cicho Altair widząc jak ten kręci głową.
–          Chyba dajemy zły przykład naszym kochanym uczniom.–  Mruknął Malik z rozbawieniem w głosie. Oparł się wygodnie o łóżko. – Kiedy się przenosimy? – Zapytał spokojnie.
–          Za kilka dni. – Mruknął Altair. – Jakbyś się nie obudził musielibyśmy przekładać misje tak długo, aż się nie ockniesz. Na razie musisz odpocząć. – Mruknął spokojnie Altair i cmoknął mężczyznę w czoło. – Pójdę już… Na razie..
…******…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tyle was było: