środa, 29 czerwca 2016

Epizode: 10. – Poważne rozmowy…


Następne kilka dni Malik i Altair spędzili na trenowaniu i rehabilitacji ręki, która stopniowo przyzwyczajała się do bólu, jaki towarzyszył przy jej używaniu. Uczniowie Malika jak można się było spodziewać, nie byli zadowoleni ze zwiększonej liczby zajęć na świeżym powietrzu. W komu by się chciało biegać kilkanaście okrążeń wokół szkoły, później zbiegu łapać się barierki, która była śliska od padającego non stop deszczu? Niestety, najbardziej marudził Desmond, który wbrew pozorom na wzrok Alexa natychmiast zabierał się za ćwiczenia; rumieniąc się przy tym jak diabli. Córka Altaïra dzwoniła do niego każdego wieczora z zapytaniem co u niego słychać. Ten zawsze rozmawiał z nią i zawsze śmiał się ciesząc z nowych sukcesów Humy.
            I tego gwieździstego wieczora, Altaïr rozmawiał ze swoją córeczką. Malik natomiast kończył pakować ubrania do walizek. W końcu nie długo wylatują do Denver i tam będą współ pracować z nowymi Assassinami, którymi mówiąc szczerze mężczyzna był zainteresowany, jak zeszło rocznym śniegiem. No, dobra był ciekaw, kim są i jak wyglądają, ale…
Malik wrzucił jedną książkę do podręcznej torby i zapiął ją.
Nie było tego po nim widać. Nawet wtedy, gdy dowiedział się, kto tak jest tam dyrektorem. A był nim ojciec Desmonda. Biedny chłopak…
Malik podniósł się z klęczek i podniósł dwie torby stawiając je w kącie.
Chłopak opowiedział mu trzy dni temu, dlaczego ten nie chcę być Assassinem. Tak naprawdę wcale nie chodziło o to, że ten nie chce walczyć w ich sprawie czy coś. Chodziło o to, że gdy żył na „farmie”, z rodzicami Ci wpajali mu i głosili, że templariusze na nich napadną, po czym zabiją ich. Z tego co się dowiedział Malik, Desmond był szkolony w parkourze, gdy miał około dziewięciu lat, a w wieku trzynastu już był szkolony na zabójcę, a jego ojciec, nie pozwalał mu na normalne życie, przez co ten zaczął zbiegać do pobliskich miasteczek. W końcu, któregoś dnia na jednej z takich ucieczek nakryła go jego własna matka i wraz z ojcem postanowili następnego dnia, że wyślą go do szkoły Assassinów o tutaj, we Włoszech.
            Malik westchnął ciężko. Po jakimś czasie wstał z łóżka, a następnie ruszył w kierunku łazienki. Zerknął jeszcze na zegar. Właśnie wybijała godzina dwudziesta trzecia trzydzieści. Rozpiął zamek czarnej bluzy i zdjął ją po chwili rzucając ją w kierunku szafki. To samo zrobił ze spodniami. Po chwili ruszył pod prysznic, aby włączyć ciepłą wodę. Gdy ta się zagrzała wszedł pod jej strumień. Była ciepła i przyjemna dla zmęczonego ciała mężczyzny, który wrócił zmęczony z treningu parę godzin temu. Sięgnął na półkę po żel i nie śpiesznie go otworzył zębami. Jakoś nie mógł się przyzwyczaić do swojej ręki, przez co parokrotnie przywalił nią o ziemię z całej siły podczas dzisiejszego treningu. Nie bolało go to jakoś bardzo, bo był do tego przyzwyczajony, ale jednak czuł lekki dyskomfort w mięśniach. W każdym razie był wdzięczny Alexowi, że to dla niego zrobił, ale mimo wszystko coś go niepokoiło w tym chłopaku. Nie był tylko pewien co to było. Będzie musiał mu się trochę przyjrzeć. Zaczął wcierać żel, na którym poczuł delikatny dotyk. Zarumienił się, gdy silne, męskie dłonie objęły go w pasie. Po chwili poczuł pocałunek na ramieniu, a chwilę później za uchem i głos należący do jego kochanka:
–          Jestem teraz tylko twój mój książę. – Zamruczał nisko i seksownie starszy Assassin do ucha młodszego. Oddech Malika przyspieszył, a jego serce zakołatało w piersi. Odwrócił się przodem i ucałował jego usta. Altair objął go w pasie oddając pocałunek i przyciskając go do cienkiej ścianki prysznica. Ich delikatna zabawa i pocałunki przerodziły się w łapczywe pragnienie czegoś więcej. Malik jęknął cicho. Ich języki wirowały w dzikim i chwilowym tańcu  namiętności, by rozłączyć się po chwili. Malik dyszał ciężko, tak jak i jego kochanek. Altair położył dłoń na jego policzku delikatnie go gładząc i oparł czoło na jego czole wpatrując się w oczy ukochanego. – Kocham Cię… – Szepnął i znów go pocałował. Malik zamknął oczy, a jego policzki pokrył mocniejszy szkarłat, gdy poczuł jak coś zaczyna go uwierać, zakleszczone między ich ciałami. Uchylił powieki i doznał szoku, gdy zobaczył jak wielkie pożądanie skrywają oczy jego kochanka. Odsunął się i pociągnął kochanka za sobą do sypialni. Jebać kąpiel!
***                                                   
Rozdzierający krzyk rozdarł ciszę w pokoju Alexa, gdy ten do niego wpadł. Był wściekły. Na siebie, na tych cholernych templariuszy i dyrektora. W co ja się kurwa wpakowałem?! Krzyczały jego myśli, gdy pośpiechu zatrzasnął drzwi za sobą. Nie miał już czasu, bo Giovanni oznajmił mu, że muszą lecieć do stanów. W sensie, on i klasa Altaira, oraz ta należąca do Malika. Wiedział, że jeśli on tego nie zrobi, to zrobią to inni. A w tedy… będziesz musiał oglądać egzekucję. Wzdrygnął się niespokojnie i wstał z ziemi. Musiał się uspokoić i zabić dyrektora. Musiał i miał przeczucie, gdzieś tam w środku, że on mu to wybaczy. Mimo wszystko czuł się jak dziecko błądzące we mgle. Ręce jednak przestały mu drżeć, jakby ten drugi on powoli wiedział co się zaczyna dziać. I Alex pozwolił mu na przejęcie kontroli i chociaż wiedział, że będzie tego później żałował, poszedł.
Po cichu wyszedł z pokoju.
–          Giovani, przepraszam… przepraszam… – Szeptał, gdy szedł do jego gabinetu. Tam zazwyczaj spędzał czas mężczyzna. Faktycznie. Był tam i jak gdyby nigdy nic oglądał właśnie jakieś papiery.
–          Nie musisz się skradać… – Stwierdził i podszedł do okna.
–          Giovani, ja… Muszę Ci coś powiedzieć…
–          Po czekaj chwilę… – Kazał mu gestem ręki usiąść i zabrał swój telefon, dzwoniący od zaniepokojonej, ukochanej żony. – Każ nikomu nie wchodzić do mojego gabinetu… Tak. Nie wiem… Nie. Nie wrócę na kolację. Kocham was… Powiedz im, że życzę im kolorowych snów. – Stwierdził spokojnie do słuchawki i rozłączył się, patrząc w czerniejące oczy Alexa. Nie bał się. Czyżby wiedział?
–          Wiedziałem, że przyjdziesz… – Mruknął spokojnie rozsiadając się wygodniej w siedzeniu. – Nie byłeś zwykłym dzieciakiem, Alex… – Alex przełknął ślinę, bo słyszał to już gdzieś wcześniej. Bardzo dawno temu, od swojej matki. – Nigdy nie byłeś. Wiem przez co przechodzisz chłopcze. Też miałem problemy z zabiciem pierwszego celu. – Odchrząknął i uśmiechnął się lekko. Wyprostował się na jednak na krześle, gdy oczy Alexa… Jego tęczówki i źrenice przestały istnieć robiąc się jedną, czerwoną plamą. Alex oddawał całkowitą kontrolę nad wirusami i mężczyzna najwyraźniej wiedział co się szykuję, dla tego uśmiechnął się lekko.
–          Skąd …? – Zapytał, ale to nie był już jego głos i przerażenie wzięło górę nad nastolatkiem, gdy po czuł jak jego cząstka człowieczeństwa znika, gdzieś głęboko ukrywając się w nim.
–          Chłopcze, my wiemy więcej niż się Ci… Nie… wam wydaje. – Stwierdził. Usiadł krześle spojrzał chłopakowi prosto w oczy. – Wiem, że musisz mnie zabić. Nie mam zamiaru Cię powstrzymywać. Jeżeli liczyłeś na jakąś epicką walkę Assassini kontra templariusze, to przykro mi… – Stwierdził spokojnie rozsiadając się w fotelu.
–          Wiesz, że…
–          Musisz mnie zabić? – Mężczyzna przerwał mu. – Oczywiście… Do jutra nie będzie żadnego Assassina w placówce. Każdy otrzymał polecenie przeniesienia. Powiedz to swojemu szefowi, jak go zobaczysz.. A póki, co masz moje pozwolenie… Rób co musisz…
            Alex, a raczej to co z niego zostało przestało istnieć już w zupełność. Z jego ciała wysunęły się macki, które stworzyły na jego ręce coś na wzór ostrza.
…******…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tyle was było: