Następne
kilka dni Malik i Altair spędzili na trenowaniu i rehabilitacji ręki, która
stopniowo przyzwyczajała się do bólu, jaki towarzyszył przy jej używaniu.
Uczniowie Malika jak można się było spodziewać, nie byli zadowoleni ze zwiększonej
liczby zajęć na świeżym powietrzu. W komu by się chciało biegać kilkanaście
okrążeń wokół szkoły, później zbiegu łapać się barierki, która była śliska od
padającego non stop deszczu? Niestety, najbardziej marudził Desmond, który wbrew
pozorom na wzrok Alexa natychmiast zabierał się za ćwiczenia; rumieniąc się
przy tym jak diabli. Córka Altaïra dzwoniła do niego każdego wieczora z
zapytaniem co u niego słychać. Ten zawsze rozmawiał z nią i zawsze śmiał się
ciesząc z nowych sukcesów Humy.
I tego gwieździstego wieczora, Altaïr rozmawiał ze swoją
córeczką. Malik natomiast kończył pakować ubrania do walizek. W końcu nie długo
wylatują do Denver i tam będą współ pracować z nowymi Assassinami, którymi mówiąc
szczerze mężczyzna był zainteresowany, jak zeszło rocznym śniegiem. No, dobra
był ciekaw, kim są i jak wyglądają, ale…
Malik
wrzucił jedną książkę do podręcznej torby i zapiął ją.
Nie
było tego po nim widać. Nawet wtedy, gdy dowiedział się, kto tak jest tam
dyrektorem. A był nim ojciec Desmonda. Biedny
chłopak…
Malik
podniósł się z klęczek i podniósł dwie torby stawiając je w kącie.
Chłopak
opowiedział mu trzy dni temu, dlaczego ten nie chcę być Assassinem. Tak
naprawdę wcale nie chodziło o to, że ten nie chce walczyć w ich sprawie czy
coś. Chodziło o to, że gdy żył na „farmie”, z rodzicami Ci wpajali mu i
głosili, że templariusze na nich napadną, po czym zabiją ich. Z tego co się
dowiedział Malik, Desmond był szkolony w parkourze, gdy miał około dziewięciu
lat, a w wieku trzynastu już był szkolony na zabójcę, a jego ojciec, nie
pozwalał mu na normalne życie, przez co ten zaczął zbiegać do pobliskich
miasteczek. W końcu, któregoś dnia na jednej z takich ucieczek nakryła go jego własna
matka i wraz z ojcem postanowili następnego dnia, że wyślą go do szkoły
Assassinów o tutaj, we Włoszech.
Malik westchnął ciężko. Po jakimś czasie wstał z łóżka, a
następnie ruszył w kierunku łazienki. Zerknął jeszcze na zegar. Właśnie
wybijała godzina dwudziesta trzecia trzydzieści. Rozpiął zamek czarnej bluzy i
zdjął ją po chwili rzucając ją w kierunku szafki. To samo zrobił ze spodniami.
Po chwili ruszył pod prysznic, aby włączyć ciepłą wodę. Gdy ta się zagrzała
wszedł pod jej strumień. Była ciepła i przyjemna dla zmęczonego ciała
mężczyzny, który wrócił zmęczony z treningu parę godzin temu. Sięgnął na półkę
po żel i nie śpiesznie go otworzył zębami. Jakoś nie mógł się przyzwyczaić do
swojej ręki, przez co parokrotnie przywalił nią o ziemię z całej siły podczas
dzisiejszego treningu. Nie bolało go to jakoś bardzo, bo był do tego
przyzwyczajony, ale jednak czuł lekki dyskomfort w mięśniach. W każdym razie
był wdzięczny Alexowi, że to dla niego zrobił, ale mimo wszystko coś go
niepokoiło w tym chłopaku. Nie był tylko pewien co to było. Będzie musiał mu
się trochę przyjrzeć. Zaczął wcierać żel, na którym poczuł delikatny dotyk.
Zarumienił się, gdy silne, męskie dłonie objęły go w pasie. Po chwili poczuł
pocałunek na ramieniu, a chwilę później za uchem i głos należący do jego
kochanka:
– Jestem teraz tylko twój mój książę. –
Zamruczał nisko i seksownie starszy Assassin do ucha młodszego. Oddech Malika
przyspieszył, a jego serce zakołatało w piersi. Odwrócił się przodem i ucałował
jego usta. Altair objął go w pasie oddając pocałunek i przyciskając go do cienkiej
ścianki prysznica. Ich delikatna zabawa i pocałunki przerodziły się w łapczywe
pragnienie czegoś więcej. Malik jęknął cicho. Ich języki wirowały w dzikim i chwilowym
tańcu namiętności, by rozłączyć się po
chwili. Malik dyszał ciężko, tak jak i jego kochanek. Altair położył dłoń na
jego policzku delikatnie go gładząc i oparł czoło na jego czole wpatrując się w
oczy ukochanego. – Kocham Cię… – Szepnął i znów go pocałował. Malik zamknął
oczy, a jego policzki pokrył mocniejszy szkarłat, gdy poczuł jak coś zaczyna go
uwierać, zakleszczone między ich ciałami. Uchylił powieki i doznał szoku, gdy zobaczył
jak wielkie pożądanie skrywają oczy jego kochanka. Odsunął się i pociągnął
kochanka za sobą do sypialni. Jebać kąpiel!
***
Rozdzierający
krzyk rozdarł ciszę w pokoju Alexa, gdy ten do niego wpadł. Był wściekły. Na
siebie, na tych cholernych templariuszy i dyrektora. W co ja się kurwa wpakowałem?! Krzyczały jego myśli, gdy pośpiechu
zatrzasnął drzwi za sobą. Nie miał już czasu, bo Giovanni oznajmił mu, że muszą
lecieć do stanów. W sensie, on i klasa Altaira, oraz ta należąca do Malika.
Wiedział, że jeśli on tego nie zrobi, to zrobią to inni. A w tedy… będziesz musiał oglądać egzekucję. Wzdrygnął
się niespokojnie i wstał z ziemi. Musiał się uspokoić i zabić dyrektora. Musiał
i miał przeczucie, gdzieś tam w środku, że on mu to wybaczy. Mimo wszystko czuł
się jak dziecko błądzące we mgle. Ręce jednak przestały mu drżeć, jakby ten
drugi on powoli wiedział co się zaczyna dziać. I Alex pozwolił mu na przejęcie
kontroli i chociaż wiedział, że będzie tego później żałował, poszedł.
Po
cichu wyszedł z pokoju.
– Giovani, przepraszam… przepraszam… –
Szeptał, gdy szedł do jego gabinetu. Tam zazwyczaj spędzał czas mężczyzna. Faktycznie.
Był tam i jak gdyby nigdy nic oglądał właśnie jakieś papiery.
– Nie musisz się skradać… – Stwierdził i
podszedł do okna.
– Giovani, ja… Muszę Ci coś powiedzieć…
– Po czekaj chwilę… – Kazał mu gestem
ręki usiąść i zabrał swój telefon, dzwoniący od zaniepokojonej, ukochanej żony.
– Każ nikomu nie wchodzić do mojego gabinetu… Tak. Nie wiem… Nie. Nie wrócę na
kolację. Kocham was… Powiedz im, że życzę im kolorowych snów. – Stwierdził
spokojnie do słuchawki i rozłączył się, patrząc w czerniejące oczy Alexa. Nie
bał się. Czyżby wiedział?
– Wiedziałem, że przyjdziesz… – Mruknął
spokojnie rozsiadając się wygodniej w siedzeniu. – Nie byłeś zwykłym
dzieciakiem, Alex… – Alex przełknął ślinę, bo słyszał to już gdzieś wcześniej. Bardzo
dawno temu, od swojej matki. – Nigdy nie byłeś. Wiem przez co przechodzisz
chłopcze. Też miałem problemy z zabiciem pierwszego celu. – Odchrząknął i
uśmiechnął się lekko. Wyprostował się na jednak na krześle, gdy oczy Alexa…
Jego tęczówki i źrenice przestały istnieć robiąc się jedną, czerwoną plamą.
Alex oddawał całkowitą kontrolę nad wirusami i mężczyzna najwyraźniej wiedział
co się szykuję, dla tego uśmiechnął się lekko.
– Skąd …? – Zapytał, ale to nie był już
jego głos i przerażenie wzięło górę nad nastolatkiem, gdy po czuł jak jego cząstka
człowieczeństwa znika, gdzieś głęboko ukrywając się w nim.
– Chłopcze, my wiemy więcej niż się Ci…
Nie… wam wydaje. – Stwierdził. Usiadł krześle spojrzał chłopakowi prosto w
oczy. – Wiem, że musisz mnie zabić. Nie mam zamiaru Cię powstrzymywać. Jeżeli
liczyłeś na jakąś epicką walkę Assassini kontra templariusze, to przykro mi… –
Stwierdził spokojnie rozsiadając się w fotelu.
– Wiesz, że…
– Musisz mnie zabić? – Mężczyzna
przerwał mu. – Oczywiście… Do jutra nie będzie żadnego Assassina w placówce.
Każdy otrzymał polecenie przeniesienia. Powiedz to swojemu szefowi, jak go
zobaczysz.. A póki, co masz moje pozwolenie… Rób co musisz…
Alex, a raczej to co z niego zostało przestało istnieć
już w zupełność. Z jego ciała wysunęły się macki, które stworzyły na jego ręce
coś na wzór ostrza.
…******…

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz