poniedziałek, 16 stycznia 2017

Part: 1. - Niebo, które uroniło łzy..

To była zwyczajna, wieczna noc pod czas której padał deszcz. Początkowo kilka pierwszych kropel uderzyło o dach z lekkością godną młodej, zdrowej łani. Później dzikie i nieco większe opadły na ziemię, pobudzając do życia niektóre zaniedbane miejsca, inne uderzyły z impetem w chodnik rozbryzgując się na milion identycznych kapek. W pewnym domu na przedmieściach Nowego Jorku panowała spokojna i cicha atmosfera. Wszyscy spali, a kilka kropelek deszczu, wylądowało na szybie pewnego dziecięcego, niebieskiego pokoju, w którym spał mocno pewien chłopiec. Jego oddech był spokojny i cichy. Jego oczka zasnuwała senna mgiełka, a usteczka otwierały się i zamykały. Jego drobne dłonie zacisnęły się na kołdrze w kolorze granatowego nieba. Dodatkiem  były mieniące się tam na srebrno i złoto drobne gwiazdki. Jej atłasowa powierzchnia była delikatna i przyjemna w dotyku, a w dodatku wyglądała na dosyć drogą. Chłopiec odwrócił się na drugi bok i wymruczał coś cicho. Chwilę później jego nóżki wierzgnęły. Śnił. Śnił o tym, że jego rodzice w końcu nauczyli go jeździć konno, a jego ojczym go pochwalił po raz pierwszy!
W pewnym momencie, ktoś podważył ramę okna i wskoczył do pokoju, robiąc przy tym prawie bezszelestne dwa kroki do przodu. No właśnie, prawie… podłoga cichutko zaskrzypiała pod nogami nieproszonego gościa. Chłopiec słysząc to natychmiastowo uchylił zaspane powieki i rozejrzał się po pokoju.
–          Proszę nie robić hałasu bo mój tata będzie zły… – Wymamrotał cichutko dziecięcy głosik i znów zasnął. Osoba westchnęła cicho i podeszła do łóżeczka, wyciągając pistolet zza paska spodni i przystawiła go do małej główki chłopca.
–          Śpij i śnij, dziecko… – Męska dłoń dotknęła czułka chłopca i zrobiła na nim znak krzyża. – I niech Ojciec Zrozumienia prowadzi Cię. – Powiedział cicho i odbezpieczył pistolet. Już miał pociągnąć za spust, gdy nagle do pokoju chłopca wpadły dwie szamoczące się osoby, a sekundę później wpadła również trzecia.
–          Connor! – Wrzasnął kobiecy, wystraszony głos.
–          Ziio, bierz go i uciekajcie! – Krzyknął mężczyzna w kapturze. Connor otworzył zaspane oczka przecierając je delikatnie dłonią i ziewnął. Rozejrzał się szybko, a zarazem półprzytomnie po pokoju. Niemal natychmiastowo wy budził się, jednak na widok lufy pistoletu przystawionej do jego głowy, pisnął wniebogłosy i zakrył uszka dłońmi. Zacisnął oczy. Był wystraszony, wiedząc, że dwie nieznajome osoby są w jego pokoju. Mężczyzna przeniósł celownik na kobietę, która natychmiast rzuciła w niego czymś. Connor uchylił powieki, słysząc jak pistolet upada na ziemię i zobaczył jak ciało mężczyzny gwałtownie zostaje powalone, przez siłę grawitacji, a sekundę później został pociągnięty przez kogoś. Chłopiec spojrzał wystraszony na matkę, gdy ta pociągnęła go za sobą. Schody pokonali w zastraszająco szybkim tempie i wylądowali na mokrym, zimnym dworze. Jego matka zatoczyła się lekko i omal nie oberwała rykoszetem prosto w nogę. Kula odbiła się od framugi drzwi. Connor wystraszony biegł z matką coraz szybciej, na tyle na ile pozwalały mu dziecięce bose nóżki.
–          Mamusiu…! – Krzyknął wystraszony chłopiec. – Mamusiu, gdzie idziemy? – Zapytał zaciskając swoją drobną rączkę na dłoni wysokiej kobiety z ciemnymi włosami i brązowymi oczami. Jej ubranie było ubrudzone krwią. Początkowo nie rozpoznał tego, gdy kobieta go obudziła, ale teraz. Tak! Był pewien, że to była właśnie krew. Chłopiec usłyszał strzał i kula przeszyła powietrze tuż nad głową kobiety.
–          Connor nie teraz…! – Krzyknęła uchylając się przed dwoma pociskami, które omal nie trafiły siedmiolatka. Kobieta wzięła go na ręce. Biegli przez chwilę. Connor odwrócił głowę i zobaczył ludzi, którzy wybiegli za nimi z posiadłości. Było ich chyba z piętnastu, może dwudziestu. Kobieta posadziła go w foteliku i zapięła mu pasy. – Za chwilę przyjdę skarbie… Obiecuje. – Wyszeptała. Jej ręka dotknęła mu nieco dłuższych włosów. Chłopiec zamknął oczy i zasłonił uszka. Zaczął cicho szlochać, a nie czując już matczynego dotyku na głowie otworzył oczka i zamrugał. Kobieta jakby na chwilę po prostu rozpłynęła się w powietrzu, aby jakiś czas później pojawić się w samochodzie. Jej oddech był przyspieszony. Ramię jej krwawiło, ale nie dała po sobie poznać, że ją to boli, chociaż w środku zapewne wyła z bólu. – Kochanie, już. Spokojnie.. Mama tu jest i zawsze przy tobie będzie. Zamknij oczka i zasłoń uszka. – Nakazała i wsadziła kluczyk do stacyjki w samochodzie. Odjechali… Connor zrobił co mu kazała. Ich podróż nie trwała jednak długo bo dwa czarne samochody zajechały im drogę paraliżując możliwość jakiejkolwiek ucieczki. Ziio cofnęła samochód, ale również tam dostrzegła zagrożenie. Szybko sięgnęła po jakiś koc i nakryła nim swoje dziecko.
Connor otworzył wystraszone oczka i zobaczył jak ci ludzie wywlekają jego matkę siłą z samochodu. Ta spojrzała na niego ostatni raz upewniając się, że nic mu nie będzie. Usadzili ją na kolanach. Ziio szarpała się przez chwilę, krzywiąc się z bólu. Jeden z tych chorych psycholi wykręcił jej ręce tak bardzo boleśnie, że z jej ust wydobył się głośny krzyk bólu. Ziio nabrała śliny w usta i opluła swojego napastnika, za co, oczywiście została spoliczkowana tak bardzo, że jej głowa odskoczyła do tyłu. Spojrzała na nich z bezradną wściekłością. Jeden z nich przystawił lufę pistoletu do głowy. Odblokował go i uśmiechnął się podle do tego stopnia, że Connor’a przeszył lodowaty dreszcz.
–          Niech Ojciec Zrozumienia prowadzi Cię. – Powiedział mężczyzna.
–          Pierdol się Charls! – Syknęła i nastąpiła chwila ciszy, przerwana głośnym hukiem wystrzału. Jej ciało osunęło się na ziemię, a Connor rozpłakał się bezgłośnie. Wiedział co teraz się stanie. Wiedział, że teraz będą jego szukać. Wiedział, że będzie go to bolało, ale mimo wszystko nie chciał umierać. Jego mama nie żyję, ojczyma też już zapewne dorwali. Po policzku Connora spłynęły łzy, a następnie zacisnął oczka. Ktoś otworzył tylne drzwi samochodu, aby zapewne sprawdzić czy go tam niema. Mama mu mówiła, aby w takiej sytuacji zatkał usta rękami i na wszystkich bogów, nie oddychał przez chociaż chwilę. Kryjówkę jednak miał bardzo słabą bo jedynie zrobioną z koca, więc bardzo szybko został znaleziony.
Wysoki, barczysty mężczyzna wsadził głowę do samochodu i sięgnął do koca. Connor siedział zapięty w foteliku i nawet nie drgnął. Z jego oczu cały czas płynęły słone krople. Spojrzał w jego wystraszone oczy. Mierzyli się tak przez kilka chwil wzrokiem, a chwilę później…
–          Tu go nie ma! Suka musiała go gdzieś ukryć. Charls idź sprawdzić, ja pozbędę się ciała! – Rzucił mężczyzna i zamknął drzwi samochodu. Connor, zakrył się kocykiem mamy i wciągnął zapach nosem. Po jakimś czasie te przebrzydłe opancerzone wozy odjechały i Connor został zupełnie sam. Łzy spłynęły po jego policzkach. Wiedział co to śmierć, lecz oni nie zabili od tak jego matki. Oni przeprowadzili na niej egzekucję, której jego dziecięcy mózg nie był wstanie zapomnieć. Chłopiec poczuł wielką nienawiść do tych mężczyzn. Obiecał sobie, że kiedyś ich znajdzie i zabije.


A niebo wciąż roniło łzy…

…******…



1 komentarz:

  1. No i kiedy będzie kolejny rozdział? xDDDDD!!

    OdpowiedzUsuń

Tyle was było: